Moje pierwsze spotkanie z Chopinem…
Teraz na antenie
undefined - undefined
Następnie
undefined - undefined
Teraz na antenie
undefined - undefined
Następnie
undefined - undefined
Jerzy Kornowicz Foto: Mariusz Wideryński
Moje pierwsze spotkanie z Chopinem…
Wierzba na podwórku w Lublinie, „Etiuda rewolucyjna” w drugiej klasie podstawówki, zapewne wcześniej i podprogowo trzecia część „Sonaty b-moll”, czyli „Marsz żałobny”.
Myślę Chopin, mówię…
Lśnienie, stan (trwanie) i intensywność.
Mój najbardziej osobisty utwór Chopina to...
Chopin to całość, rodzaj zanurzenia w świecie. Owszem, dramaturgia i narracja znakomita, ale wszystko raczej składające się ku przywołanemu już trwaniu. Jakość stanu, szczególnie przy „większych dawkach” słuchanych utworów, dominuje nad opowieścią. Dzięki brzmieniu. Są utwory Chopina, których trudno mi słuchać. To te, gdzie brzmienie ma mniejszą rolę („Koncerty” – te z racji klasycznej orkiestracji oraz utwory bardzo wczesne). Ale tych, które mnie pochłaniają, jest wiele – na szczęście. No dobrze, dla przykładu: niebywałe i tajemnicze „Preludia” jako cykl, podobnie „Etiudy”, „Sonata b-moll”, „Scherzo b-moll”, „Ballada g-moll” i dużo więcej.
Chopin na współczesnym steinwayu czy na historycznym erardzie, pleyelu, broadwoodzie?
Chopin był harmonikiem, pierwszym impresjonistą i proto-spektralistą. Wszystko to lepiej słychać na współczesnych instrumentach. Grywałem sam Chopina na erardzie z końca XIX wieku – lepiej dzięki temu rozumiem parę aspektów z muzyki Chopina (pedalizację, akordykę, rolę biegników), ale wspomniany dotyk muzyki Chopina mocniej odczuwam na steinwayu.