Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Ignacy Jan Paderewski

Był uwielbianym królem pianistów, gwiazdą ponad wszelkimi innymi gwiazdami, „ikoną” artysty czasów belle époque. Bożyszczem, synonimem największego sukcesu w świecie sztuki (nie bez kozery „odkryciem go” chwaliła się Proustowska pani Verdurin).

Ignacy Jan Paderewski - kompozytor, pianista (fotografia portretowa) Foto: zbiór Narodowego Archiwum Cyfrowego

Przed ponad stu laty dla kompletnego wizerunku musiał być jednak także twórcą. Jak inni dwaj mistrzowie, jedyni w swoich czasach równi mu w sławie: Liszt oraz Anton Rubinstein. I podobnie jak oni kompozycję traktował poważnie, zajmując się nią z przekonania i powołania, i szukając w niej uniwersalnych środków wyrazu. Nie odniósł wprawdzie na tym polu sukcesów, które miałyby znaczenie choć ułamka wizjonerskiego dorobku Liszta, z pewnością jednak osiągnął, a nawet przekroczył poziom Rubinsteina.

Urodzony w 1860 roku na rozległych polach Podola, gdzie jego ojciec, pochodzący ze zbiedniałej szlachty, był najemnym zarządcą cudzego majątku (następnie zaś powstańcem styczniowym i przez krótki czas więźniem), swój talent cudownego dziecka rozwijał właściwie samodzielnie. Zdolności chłopca były jednak tak uderzające, że ostatecznie skłoniły ojca do długiej podróży do Warszawy, gdzie pozostawił 12-letniego syna w Konserwatorium. Ten ukończył je 5 lat później, przechodząc następnie na skromne stanowisko wykładowcy. Nie oznaczało to bynajmniej, że młody Paderewski czuł się nasycony wiedzą; dotychczasowe studia raczej ukazały mu, jak dużo jeszcze musi – i chce – się nauczyć. Najistotniejszym polem działalności zdawała mu się też kompozycja, kolejnym przełomem był więc wyjazd na studia do Berlina. Trafił tam pod skrzydła znakomitego rzemieślnika, prawdziwej legendy wśród nauczycieli warsztatu kompozytorskiego, przez którego klasę przewinęło się zresztą i paru innych twórców z Polski, Heinricha Urbana. W Berlinie miał też Paderewski okazję gruntownie zapoznać się z muzyką Richarda Wagnera i wczesnymi utworami Richarda Straussa – co wywarło swoje piętno na młodym Polaku. Podobnie jak spotkanie z jednym z najsłynniejszych wówczas artystów: zjawiskowym pianistą i wybitnym kompozytorem Antonim Rubinsteinem (dziś jedynie z rzadka przypominanym – choć z powodzeniem antycypował zarówno fakturę, jak i styl arcypopularnych dziś „Koncertów fortepianowych” Rachmaninowa!). To właśnie Rubinstein, będąc pod wrażeniem talentów młodzieńca, miał doradzić mu karierę pianisty-kompozytora.

Na razie skutkowała ona głównie szeregiem miniatur fortepianowych, skądinąd cieszących się ogromnym powodzeniem: pseudomozartowski „Menuet G-dur” należał do najpopularniejszych utworów epoki, podobnie jak „Krakowiak fantastyczny” – choć bardziej przejmująca jest np. piękna „Sarabande à l'antique” (wszystkie zebrane w op. 14). Swoje pierwsze rozbudowane dzieło, zdradzające rozmach i inwencję (choć zarazem jej ograniczenia), „Sonatę skrzypcową”, Paderewski skomponował wcześniej, jeszcze jako dziewiętnastolatek (1879). Dopiero późniejsze miały jednak pomóc mu w budowie jego wyjątkowej pozycji, a były to dwa wielkie utwory na fortepian z orkiestrą: „Koncert fortepianowy a-moll” (1889) oraz „Fantazja polska” (1893). Oba triumfalnie wykonywał sam – ale także przejęło je paru innych wybitnych pianistów. Oba też są utworami do których chyba najczęściej wraca się dzisiaj – i z największymi sukcesami. Imponują nie tylko wirtuozerią, ale charakterystycznymi tematami, a także znakomitym opanowaniem orkiestry, umiejętnie wykorzystującym jej możliwości barwne i wyrazowe.

Cechy te to z pewnością skutek nauki u Urbana – a słychać je jeszcze lepiej w opus magnum Paderewskiego, długo komponowanej operze „Manru” (1893-1901). Przeznaczona dla słynnej Semperoper (wówczas Hoftheater) powstawała do niemieckiego tekstu (choć opartego na powieści Kraszewskiego „Chata za wsią”), jednak od razu przełożona została na język polski i polskie prawykonanie (Lwów, 1901) mogło odbyć się zaledwie 10 dni po światowym, drezdeńskim. Po dwóch pierwszych triumfach opera ruszyła na podbój świata, szczególne sukcesy świętując w Ameryce, gdzie Paderewski od dawna był powszechnie uwielbianym pianistą.

Opera, do niedawna będąca największym sukcesem jakiegokolwiek polskiego kompozytora w tym gatunku (ostatnio pozycję tę słusznie podważa „Król Roger” Szymanowskiego), jest dzieckiem swej epoki, eklektycznie łącząc pomysły i idiomy twórcze Wagnera, niekiedy Pucciniego oraz eksplorujących folklor Rosjan – broni się jednak warsztatem i inwencją Paderewskiego, a jednocześnie świeżością owego połączenia cech germańskich ze słowiańskimi. Dość posłuchać świetnej sceny wprowadzającej tytułowego bohatera, gdzie konstrukcja frazy Cygana-kowala jako żywo przypomina kucie miecza z Wagnerowskiego „Zygfryda”, lecz tragiczny patos przejmująco przełamany zostaje liryczną kołysanką śpiewaną przez Ulanę dziecku. Trudno zapomnieć melancholię dumek i dominującą w dziele rzewną melodykę, będącą własnym wkładem polskiego kompozytora. Do czarodziejskich fragmentów partytury – co zauważono od razu – należy też np. barwne, orkiestrowe preludium III aktu.

Drugie wielkie dzieło Paderewskiego, „Symfonia Polonia” (pisana od 1903, prawykonanie 1910), mimo użycia tematów znanych pieśni patriotycznych nigdy nie cieszyło się podobnym powodzeniem. Monumentalna (ponad godzinna), choć zaledwie trzyczęściowa forma, zawiera jednak w sobie szereg znakomitych fragmentów, a poprowadzona sprawną ręką będzie potrafiła do siebie przekonać (wyróżnia się tu nagranie Sinfonii Varsovii pod batutą Jerzego Maksymiuka).

Kariera kompozytorska Paderewskiego nie istniałaby jednak bez jego kariery pianistycznej. A do tej nawet po studiach berlińskich wciąż było jeszcze daleko. Trzeba było wsparcia Haliny Modrzejewskiej, by wreszcie, w bardzo późnym wieku 24 lat, udał się na lekcje do Teodora Leszetyckiego w Wiedniu. Nauka u najsłynniejszego i najskuteczniejszego nauczyciela fortepianu epoki otworzyła mu w końcu drogę do oszałamiających sukcesów. Przeszedł więc do historii jako komponujący pianista – i repertuar fortepianowy pozostaje jego najtrwalszą spuścizną. Obok utworów z orkiestrą, salonowych miniatur oraz „Albumu tatrzańskiego”, cieszącego ucho podhalańskim folkloryzmem, trzeba wymienić przede wszystkim wielkie, bogate w kontrasty „Wariacje i fugę na temat własny” op. 23, w których słychać rozmach iście lisztowski. Ważną pozycją w polskiej liryce wokalnej są także pieśni Paderewskiego, przede wszystkim cykl skomponowany do słów Catulle’a Mendesa.

Krótki szkic nie wyczerpuje bogactwa dorobku autora „Manru”, dla którego muzyka była tylko jedną z dziedzin działalności. Zaledwie lekko dotyka losów kariery pianistycznej, całkowicie natomiast pomija jego wiekopomną rolę, jako męża stanu odradzającego się państwa polskiego, a także przedsiębiorcy i filantropa. Skupiając się jednak na samych kompozycjach można dostrzec, że choć twórczość ta szybko zepchnięta została na margines przez depczący Paderewskiemu po piętach XX-wieczny modernizm (czy dlatego zarzucił komponowanie po ukończeniu swej „Symfonii”?), to przecież w pejzażu muzyki polskiej ma swoje wyraźne i niezbywalne miejsce.

Jakub Puchalski