Moje pierwsze spotkanie z Chopinem…
Teraz na antenie
undefined - undefined
Następnie
undefined - undefined
Teraz na antenie
undefined - undefined
Następnie
undefined - undefined
Adam Bałdych Foto: Magdalena Paszko
Moje pierwsze spotkanie z Chopinem…
Jak u większości pierwsze świadome spotkanie z Chopinem miało miejsce w szkole muzycznej. Na zajęciach słuchania muzyki nauczycielka przygaszała światło, a w pokoju pachnącym parafiną i starymi meblami oddawaliśmy się hipnotyzującemu czarowi muzyki wielkich kompozytorów granych z szumiących płyt. Wiedziałem, że nie jest to muzyka moich czasów, ale nie potrafiłem oprzeć się jej urokowi.
Przez wiele lat poszukując swojego brzmienia świadomie odcinałem się od klasycznych korzeni. Chopin czy Wieniawski kojarzyli mi się z czasami nie mającymi nic wspólnego z otaczającym mnie światem. Dopiero kiedy trafiłem do Nowego Jorku, wśród zgiełku głośnych ulic i pędu metra stare melodie powróciły z wielką siłą przypominając mi o tradycji, w której wyrosłem i która pobrzmiewa echem w mojej własnej twórczości.
Myślę Chopin, mówię…
Rubato. Szerokie rubato chopinowskie, które w muzyce jazzowej stanowi fundament rozciągania czasu i frazy. Myślę też o pięknych melodiach, które są ponadczasowe i stanowią bazę przetworzeń i nowych aranżacji w niezliczonej ilości współczesnych gatunków. Chopina słychać w muzyce jazzowej, rockowej, hitach takich alternatywnych zespołów, jak RadioHead…
Mój najbardziej osobisty utwór Chopina to…
„Preludium e-moll”.
Chopin na współczesnym steinwayu czy na historycznym erardzie, pleyelu, broadwoodzie?
Najlepiej nie na fortepianie. Jego muzyka może być grana na wszystkim, sam na swoim albumie „The New Tradition” w ostatnim utworze (który pojawił się jako ghost track) zagrałem „Preludium e-moll” sztucznymi flażoletami i jest to naprawdę magiczna wersja tego pięknego utworu.