Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Fortepian Chopina – Krzysztof Książek

Ten pomysł mógł wydawać się już pewną ekstrawagancją, może nawet przesadą – a jednak otworzył przed nami zupełnie nowe perspektywy, dał wgląd w zagadnienia, które wcześniej mogliśmy jedynie teoretycznie przeczuwać. I pozwolił nie tylko stawiać pytania, ale nawet próbować na nie odpowiadać. W tym roku kolekcja fortepianów Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina wzbogaciła się o rekonstrukcję pierwszego fortepianu Chopina – instrumentu, na którym powstały m.in. Koncerty fortepianowe. I który zabrzmiał pod palcami kompozytora w marcu 1830 roku, gdy po raz pierwszy zaprezentował publiczności Koncert f-moll (opublikowany jako drugi, ale powstały jako pierwszy).

Chopin's Piano - Fortepian Chopina CD. Krzysztof Książek Foto: NIFC

Koncert f-moll zabrzmiał też w marcu tego roku na uroczystej inauguracji instrumentu, którego rekonstrukcji podjął się nadzwyczajny mistrz budowy historycznych fortepianów, Paul McNulty. Fortepian Chopina nie należał do żadnej z szeroko znanych marek – w XIX wieku zresztą każde większe miasto miało swoich własnych niezależnych budowniczych fortepianów. Nie brakło ich także w Warszawie, gdzie silną pozycję miał Fryderyk Buchholtz. Produkował on fortepiany w stylu wiedeńskim, zasadniczo oparte na klasycznych instrumentach Grafa. Za wzór przy rekonstrukcji posłużył egzemplarz buchholtza odnaleziony w Krzemieńcu (obecnie Ukraina) – jedyny dziś znany, a jednocześnie niezbędny, gdyż nie zachowały się żadne plany konstrukcyjne tych instrumentów. McNulty przeprowadził drobiazgową analizę i rekonstrukcję każdego elementu; jedynym odstępstwem od oryginału jest przedłużenie klawiatury przez dodanie kilku dźwięków w basie, dzięki którym można grać na tym fortepianie nieco późniejsze utwory Chopina, a także – jak można domniemywać – staranniejsze i bardziej precyzyjne wykonanie całości, niż w warszawskiej manufakturze.

Inaugurację, która miała miejsce w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, poprzedziło jednak nagranie płyty. I przyznam, że bez niej obraz instrumentu mielibyśmy znacznie uboższy. Myślelibyśmy przede wszystkim, że potwierdziły się relacje prasowe z 1830, narzekające na zbyt nikły dźwięk instrumentu Fryderyka – buchholtz był jednak fortepianem domowym, nie koncertowym. Zwłaszcza w zderzeniu z orkiestrą (Collegium 1704 pod dyr. Vaclava Luksa) instrument niknął (przynajmniej w nastym rzędzie parteru). Płyta wydobywa więc z niego nie tylko to, co najlepsze, ale przede wszystkim pozwala przyjrzeć się jego charakterowi. A na dodatek oferuje zróżnicowany repertuar, z jednej strony niezwykle ciekawy, z drugiej – eksplorujący możliwości instrumentu.

Urocza, dość popisowa Fuga Karola Kurpińskiego na temat Mazurka Dąbrowskiego jest jakby stworzona dla tego typu instrumentu, o jasnym, subtelnym dźwięku – znacznie bardziej, niż którykolwiek z utworów Chopina (choć na nim powstawały). Dlaczego? Zacznijmy od głównego punktu płyty, czyli Koncertu f-moll – tym razem, co jest wielkim atutem, w wersji solowej, bez orkiestry. To świetny wybór, bo Chopin zapewne właśnie w tej postaci  obok wersji na dwa fortepiany  najczęściej grywał swoje Koncerty (a dokładniej Koncert e-moll, do którego chętnie wracał, prędko zarzucił natomiast wykonywanie Koncertu f-moll) – i odżegnuje się od swego rodzaju, mówiąc wprost: potworka, jakim są stworzone sztucznie na początku kryzysowych lat 1990. wersje kameralne, gdzie orkiestrę zastępuje kwintet smyczków. Tak, to prawda, Chopin zorganizował tego typu przesłuchanie utworu w salonie, przed wykonaniem publicznym z pełną orkiestrą, ale miało ono charakter czysto warsztatowy – młody, niedoświadczony kompozytor, na ile było to możliwe chciał sprawdzić czy w utworach wszystko zostało prawidłowo napisane i czy zamierzone przezeń efekty w ogóle działają. Nie była to żadna propozycja koncertowa, a jedynie robocze torso. Wbrew pozorom więc właśnie ta jedna postać Koncertów nie ma żadnego uzasadnienia historycznego – ani też estetycznego, gdyż przeciwstawienie bogactwa fortepianu rachitycznemu tutaj kwintetowi, bo pozbawionemu siły i bogactwa barw orkiestry (cóż to za allegro maestoso?), wnosi przede wszystkim wartości… komiczne. Jedyną zaletą jest cena – to znacznie tańsze wykonanie, niż z użyciem całego zespołu. Ale oto przed nami naprawdę dobra nowina: Koncerty Chopina można grać solowo! Tak, jak zrobił to Krzysztof Książek na płycie z fortepianem buchholtza. Albo przed stu laty – Józef Hofmann, dokonując jednej ze swych rejestracji pianolowych (Koncertu e-moll). I w takiej postaci faktycznie Koncerty zaczynają mówić innym, nowym głosem.

W Koncercie f-moll zadziwiająco przesuwają się więc składowe części utworu: np. pierwsze wejście fortepianu brzmi jak logiczne zakończenie poprzedzającej je ekspozycji (już nie orkiestrowej), a nie jak nowe otwarcie. Może mogłoby być zresztą inaczej, gdyby nie… buchholtz. I w przebiegu Koncertu, i zwłaszcza w II Balladzie F-dur – utworze znacznie późniejszym, który nie ma już nic wspólnego z fortepianami warszawskimi – instrument ujawnia szereg swych głębokich ograniczeń wyrazowych: niemożność osiągnięcia wyższego poziomu dynamiki, słabsze rejestry basowe (nawet na prawym pedale), wbrew pozorom pewien brak rozmaitości barwowej, mimo czterech pedałów (z dodatkowymi dwoma moderatorami; mnogość pedałów i registrów bywała cechą typową dla instrumentów z początku XIX wieku, którą dziedziczyły po fortepianach XVIII-wiecznych – te zaś po klawesynach). Także – co sugeruje ostrożne wykonanie gwałtownych fragmentów Ballady – zapewne mechanika instrumentu nie należy do szybkich i responsywnych (co nie dziwi w instrumencie z mechaniką wiedeńską, i to z początku XIX wieku). Wszystko to zaś w efekcie utrudnia, a może wręcz uniemożliwia (co okaże się, gdy do fortepianu zasiądą i inni pianiści), ukazywanie złożoności Chopinowskiej konstrukcji, w tym budowanie kulminacji. Muzyka z buchholtza wytaczać się może gładko i ładnie, ale zanika jej architektura, czyli także podział na ustępy i części, które mogą odznaczać się innym – zróżnicowanym – charakterem. Na buchholtzu, o ile ślicznie brzmi prosty utwór Kurpińskiego – złożony Chopin okazuje się monotonny i znacznie uboższy, niż oczekujemy. Najlepiej wypadły Mazurki z op. 7 – właśnie z powodu swojej względnej prostoty – lecz pod względem brzmienia i one utemperowały swój charakter, łagodząc basowe burdony i swój dziarski charakter (pod tym względem i one okazują się stawiać bardzo wysokie wymagania!). Dodajmy, że Krzysztof Książek, który zabłysnął niedocenionym talentem podczas ostatniego Konkursu Chopinowskiego, podchodzi do instrumentu bez onieśmielających kompleksów, wyraźnie starając się wyzyskać w interpretacji najróżniejsze potencjalnie mocne strony fortepianu. W rezultacie można zdecydowanie pochwalić jego kreacje za klarowny i żywy przebieg – brzmią interesująco, aż do granicy, którą, co wyraźnie słychać, w pewnym momencie wyznacza samo narzędzie – pierwszy instrument Chopina.

Co w takim razie mówi nam o Chopinie i jego muzyce fortepian buchholtz? Głównie to, że kompozytor, choć lubił swój „pantalion” (jak o nim z czułością mówił), tworzył muzykę uniwersalną, wykraczającą poza możliwości instrumentu, na którym powstawała. Dlatego łatwo mógł niebawem przesiąść się na znacznie wyższej klasy pleyele i erardy – mając już w zanadrzu nie tylko pomysły na wykorzystanie ich możliwości, ale wręcz parę opracowanych utworów. Do Paryża przecież kompozytor przywiózł – rozpoczęte jeszcze w Warszawie, jak pisał, „moim jedynym sposobem” – Etiudy. Gdy zostały opublikowane jako op. 10 – zmieniły świat pianistyki.

Jakub Puchalski