Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Grzegorz Fitelberg

Grzegorz Fitelberg przeszedł do historii muzyki – pamiętamy dobrze – jako charyzmatyczny dyrygent, jeden z tych w sumie nielicznych polskich kapelmistrzów w dziejach muzyki, którzy wielkie sukcesy osiągali nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Mniej z nas pamięta Fitelberga jako pomysłodawcę i inspiratora kompozytorskiej grupy „Młoda Polska w muzyce”, w której – prócz niego samego – w latach 1905-1912 zrzeszeni byli także Karol Szymanowski, Ludomir Różycki, Apolinary Szeluto i hojny mecenas tej grupy, zresztą także próbujący swoich sił w zakresie sztuki składania dźwięków – książę Władysław Lubomirski. Jeszcze bardziej nieliczni potrafiliby wymienić jakieś konkretne kompozycje Fitelberga, o ich dźwiękowym skojarzeniu nie wspominając. 10 czerwca 2018 roku minęła 65. rocznica śmierci artysty, jest to zatem dogodna okazja, aby kilka jego dzieł przypomnieć.

Grzegorz Fitelberg na dachu Pałacu Prasy w Krakowie. Foto: Ze zbiorów NAC on-line

Urodzony 18 października 1879 w Dźwińsku na Łotwie Grzegorz Fitelberg, był synem muzyka wojskowego. Wcześnie wykryte uzdolnienia sprawiły, że – już jako młodzieniec – uczył się ze świetnymi wynikami gry na skrzypcach u wielkiego wirtuoza tego instrumentu Stanisława Barcewicza, a kompozycji u Zygmunta Noskowskiego, pedagoga, który wychował niemal wszystkich najważniejszych polskich twórców końca XIX i pierwszych dekad XX wieku.

Fitelberg komponować zaczął wcześnie, praktycznie już jako nastolatek, ale coraz bardziej efektownie rozwijająca się kariera kapelmistrzowska sprawiła, że po 1914 roku praktycznie zaniechał działalności twórczej, pozostawiając po sobie nieco ponad 20 opusów. Do końca życia (zmarł 10 czerwca 1953) aranżował jednak chętnie cudze utwory (w tym dzieła Moniuszki, Szymanowskiego czy Karłowicza), a jego łabędzim śpiewem kompozytorskim, napisanym kilkanaście tygodni przed śmiercią, okazał się – o ironio losu! – socrealistyczny z ducha Marsz radosny na orkiestrę.

Za młodu chętnie i ze sporym powodzeniem sięgał do kameralistyki, pisząc m.in. nagradzane dwie Sonaty na skrzypce i fortepian, które jednak potem nie zadomowiły się w repertuarze wielu polskich skrzypków. U progu XX wieku Fitelberg okazał się przede wszystkim jednym z najważniejszych twórców muzyki przeznaczonej na wielką orkiestrę, a w szczególności głównym – obok Karłowicza i Różyckiego – twórcą poematu symfonicznego. Całkiem nieźle sprawdził się w gatunku symfonii (z dwóch dzieł tego typu zachowała się jedynie Pierwsza), ale większe znaczenie należy przypisać jego poematowi Pieśń o Sokole z 1905 roku, inspirowanemu poematem prozą Maksyma Gorkiego o tym samym tytule. Program poematu Fitelberga plastycznie wpisuje się w zgłoszoną zaledwie kilka lat wcześniej przez Mariana Zdziechowskiego, myśliciela skądinąd nieprzychylnie spoglądającego na rosnącą w siłę Młodą Polskę literacką, symboliczną dychotomię płazów i ptaków. Monumentalna, bardzo gęsto zinstrumentowana kompozycja ujęta jest w formie dwutematycznego allegra sonatowego, w którym większe znaczenie posiada podniosły temat pierwszy, który skojarzyć można z lotem dumnego Sokoła (pisanego u Gorkiego konsekwentnie z dużej litery). Skromniejszy w charakterze temat drugi, powierzony głównie smyczkom, przynosi duży kontrast, a w przetworzeniu zaskakuje reminiscencją Wagnerowskiego lejtmotywu tęsknoty – najsłynniejszego emblematu Tristana i Izoldy. Kompozytor w sposób bardzo interesujący, jakkolwiek zarazem ocierający się o ilustracyjność, przedstawił moment śmierci pikującego w przepaść Sokoła (który woli zginąć, niż do końca życia pełzać po ziemi, jak jego przyziemny – także w wymiarze mentalnym – antagonista – Wąż). Kontrabasy i wiolonczele glissandowo opadają o ponad dwie oktawy, po czym kompozytor stawia pieczęć: ostre, „modernistyczne” współbrzmienie akordowe zbudowane z szeregu całych tonów.

Fitelberg z niemałym powodzeniem radził sobie również na gruncie pieśni z fortepianem. Szczególnie wyróżnia się (co ciekawe: także niepozbawiony tristanowskich reminiscencji) cykl pięciu pieśni do słów niezwykle wtedy modnego kolegi Stanisława Przybyszewskiego Richarda Dehmla (tego samego, który zainspirował Arnolda Schönberga do skomponowania sekstetu smyczkowego Verklärte Nacht [Rozjaśniona noc]). Szczególnie udaną pieśnią jest Stimme im Dunkeln [Głos w ciemności], chociaż w bezpośredniej rywalizacji z Szymanowskim, który zamienił ten wiersz w słowno-muzyczne arcydzieło, Fitelberg jednak przegrywa. Obaj twórcy rywalizowali ze sobą, biorąc na warsztat sonet Łabędź, zaczerpnięty z uznawanej za biblię polskiego dekadentyzmu powieści Próchno Wacława Berenta. I w tym wypadku lepiej wypadł Szymanowski, jakkolwiek Fitelberg zastosował bardzo pomysłowe rozwiązanie, poprzedzając swój liryk osobnym, fortepianowym preludium – zapewne odpowiednikiem „preludiowania” Hertensteina, powieściowego kompozytora, który miał skomponować muzykę do tego właśnie sonetu. O tej właśnie pieśni Fitelberga wybitny muzykolog i krytyk Adolf Chybiński, jeden z czołowych propagatorów grupy „Młoda Polska w muzyce”, pisał z właściwym sobie entuzjazmem:

Fitelberg jest przede wszystkim l’homme d’orchestre – i to par préference. Orkiestrowa technika, orkiestrowa faktura wydobywa się na wierzch w najnowszym utworze pt. Preludium i pieśń op. 19 na fortepian i śpiew. Poprzedzenie pieśni przez preludium nie jest byle jakim pomysłem. Preludium wprowadza nas w nastrój poezji Berenta („Obłoczną górą ciągnie ptak” z Próchna). Co do nastroju i treści poezji Berenta, to Preludium wyczerpuje ją zupełnie, a w każdym razie nie jest niedociągnięte. Duszna, parna i ciężka atmosfera tej poezji (…) jest zupełnie uchwycona w harmonizacji dysonansowej, rzadko tylko rozwiązywanej w miarę potrzeby nawiązania nowej myśli. Kto chciałby znaleźć jakieś motywy uchwytne, ten się zawiedzie. Fitelberg myśli harmoniami. Motyw tworzy się sam z harmonii, jako jeden z głosów realnych. Jego motywy mają charakter na wskroś instrumentalny i wobec ciągłej chromatyki i enharmoniki są nie tak łatwe do intonacji. Harmonizacja przerazi naturalnie niejednego prostaczka, ale kto się do niej przyzwyczai, ten odszuka w tym niełatwym do zrozumienia utworze niejeden interesujący moment. Zdaniem moim, utwór Fitelberga (a zwłaszcza Preludium) z pewnością był orkiestrowo pomyślany. To widać z prowadzenia głosów. Dlatego zorkiestrowanie go może tylko wyjść na korzyść kompozytora. Być może, iż ktoś mógłby zarzucić temu utworowi brak formy i szkieletu, mglistość, niejasność itd., ale niechże spróbuje bawić się w formę, trzymając się ściśle poematu Berenta! – Że znajdą się u nas tacy, którzy długo jeszcze uważać będą utwór Fitelberga za curiosum, to można już obecnie przewidzieć. Dla tych, którzy szczerze i bacznie obserwują rozwój naszych najmłodszych, oznacza opus 19 Fitelberga nowy etap w rozwoju jego talentu.”

Ten nowy etap być może i by nastąpił, a dwie, niestety niespełnione zapowiedzi nowego stylu Fitelberga stanowiły ostatnie kompozycje symfoniczne: Rapsodia Polska (1913) i późniejszy o kilka miesięcy „obraz muzyczny w formie uwertury” pt. W głębi morza (niemiecki tytuł: In der Meerestiefe). Pierwsza z kompozycji, sytuująca się – obok poematu symfonicznego Step i Wariacji „Z życia narodu” (1903) Noskowskiego czy Rapsodii litewskiej (1906) Mieczysława Karłowicza – w nurcie dzieł inspirowanych Fantazją na tematy polskie op. 13 Chopina, wykazuje niekiedy zaskakująco modernistyczne rysy (nasuwa np. momentami skojarzenia z katarynkowymi ustępami z Pietruszki Strawińskiego). W głębi morza natomiast, zapewne najambitniejsze dzieło Fitelberga, to może skrajna konsekwencja straussowskich upodobań polskiego kompozytora, zaskakująco „uzgodnionych” z oddziaływaniem poematu symfonicznego Wyspa umarłych (1909) Siergieja Rachmaninowa (tę partyturę w owym czasie Fitelberg chętnie włączał do programów swoich koncertów) i poematu Das Gefilde der Seligen (1898) Felixa Weingartnera, który stanowi ekfrazę Pól elizejskich Arnolda Böcklina. W głębi morza, ostatnia „partytura z ambicjami” Grzegorza Fitelberga, który, notabene, był ojcem świetnego polskiego neoklasyka Jerzego Fitelberga (1903-1951), wciąż stanowi interpretacyjne wyzwanie – i to zarówno dla poszukujących w niej ukrytych sensów muzykologów, jak i wciąż chyba nie od końca do niej przekonanych (a może tylko obawiających się zbyt trudnego wyzwania artystycznego?) dyrygentów.

Marcin Gmys

Na spotkanie z muzyką Grzegorza Fitelberga zapraszamy w niedzielę, 1 lipca, o godz. 21, w audycji Kompozytor miesiąca Klaudii Baranowskiej.