Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Niektórzy lubią

„Niektórzy lubią poezję” – pisała Szymborska. To samo można powiedzieć o muzyce. Ale czy owi niektórzy, którzy lubią muzykę, lubią też poezję? I odwrotnie – miłośnicy poezji, czy lubią muzykę?

Adam Zagajewski Foto: Andrzej Bołdaniuk

Mimo deklarowanych przed laty przez Jerzego Skarbowskiego „serdecznych związków poezji i muzyki” relacje między tymi sztukami, ich odbiorcami i adeptami bywają napięte. Zresztą, nie bez przyczyny. Poetom zarzuca się dyletanckie „dopisywanie” do muzyki absurdalnych treści, forsowne próby nadawania jej znaczeń, ignorancję, zły gust… Muzykom, a zwłaszcza muzycznym wykonawcom – zbytni formalizm, obojętność na przekaz znaczeniowy utworów, niewrażliwość na słowo połączone z muzyką, chowanie się za bastionem specjalistycznej terminologii i przesadną pogardę dla muzycznych analfabetów… Lista wzajemnych pretensji jest długa. Ale może lepiej jej nie przypominać ani nie kontynuować. Raczej szukać porozumienia, choć nie za cenę przemilczania różnic.

A to dlatego, że poeci ciągle, nadal piszą o muzyce. Przeszedłszy „choroby wieku dziecięcego” – romantyczne „tłumaczenie muzyki”, i naiwność „okresu dojrzewania” – modernistyczną „nieokreśloność”, po wstrząsie aroganckiego nieraz formalizmu, piszą o niej coraz więcej i coraz bardziej różnorodnie, a także – coraz pewniej, choć, trzeba przyznać, nie wszędzie. Poezja polska XX i XXI wieku stanowi na tle literatur innych narodów ewenement, gdy chodzi o jakość oraz bogactwo wątków muzycznych. Poeci innych języków, jakby ciągle jeszcze zawstydzeni kuriozalnym nierzadko symbolistycznym rozpasaniem w upoetycznianiu sztuki dźwięków, dość niechętnie podejmują temat muzyki, a jeśli już, to czynią to powściągliwie, metaforycznie, jakby nieśmiało. Poeci polscy piszą naprawdę sporo i często konkretnie, by nie rzec – rzeczowo. Opisują co, jak, gdzie i kiedy słuchają. Coraz rzadziej – jak wielu z nas – słuchają muzyki na żywo. Chętnie posługują się w tym celu nagraniami, radiem, internetem, a jeśli idą na koncert, to nie dają się ponieść złudzeniu „bezpośredniego” obcowania z muzyką. Słuchają muzyki bardzo różnej, nie tylko tej zwanej „poważną”, nie wahają się przeplatać różnych jej rodzajów. Słuchają zarówno w skupieniu, jak i w rozproszeniu. Niekiedy celowo, niekiedy przypadkowo. Ale słuchają i piszą o tym.

Piszą bez kompleksów. A to dlatego, że w relacjach z muzyką coraz częściej zajmują stanowisko amatorów. Czyli tych, którzy – zgodnie z etymologią słowa – kochają muzykę, ale którzy – zgodnie ze współczesnym użyciem tego pojęcia – nie są profesjonalistami, „nie znają się” na muzyce, nie budują na niej swojej kariery, pozbawieni są odpowiednich zdolności i stosownego wykształcenia. I nie wstydzą się tego. Takie świadectwo w tej dziedzinie złożył na przykład Adam Zagajewski, jeden z najbardziej muzycznych poetów w naszej literaturze:

 

Lekcja fortepianu

[Mam osiem lat]

 

Lekcja muzyki u sąsiadów, państwa J.

Pierwszy raz jestem w ich mieszkaniu,

które pachnie inaczej niż nasze (u nas nie ma zapachu,

tak mi się wydaje). Tu wszędzie dywany,

grube perskie dywany. Wiem, że oni są Ormianami,

ale nie wiem, co to znaczy. Ormianie mają dywany,

 

w powietrzu wędruje pył przywieziony

jeszcze ze Lwowa, średniowieczny kurz.

U nas nie ma dywanów ani wieków średnich.

Nie wiem, kim jesteśmy – chyba wędrowcami.

Czasem myślę, że wcale nas nie ma. Tylko inni są.

Świetna akustyka w mieszkaniu naszych sąsiadów.

 

Cisza w tym mieszkaniu. W pokoju stoi fortepian

Jak leniwy, oswojony drapieżnik – a w nim,

w samym jego centrum, spoczywa czarna kula muzyki.

Pani J. powiedziała mi zaraz po pierwszej

albo drugiej lekcji, żebym się raczej uczył języków,

ponieważ nie wykazuję zdolności do muzyki.

 

Nie wykazuję zdolności do muzyki.

Powinienem raczej uczyć się języków.

Muzyka zawsze będzie gdzie indziej,

nieosiągalna, zawsze w cudzym mieszkaniu.

Czarna kula zawsze będzie ukryta gdzie indziej,

ale może będą inne spotkania, inne odkrycia.

 

Wracałem do domu ze zwieszoną głową,

trochę smutny, trochę zadowolony – do domu,

gdzie nie było zapachu Persji, były amatorskie obrazy,

akwarele, i myślałem z goryczą, z przyjemnością,

że został mi tylko język, tylko słowa, obrazy

tylko świat.

 

[A. Zagajewski, Niewidzialna ręka, Kraków 2009, s. 18.]

 

Sporo prawdziwego żalu z powodu niemożności zbliżenia jest w tym wierszu. Ale i oczywiście sporo jest w nim udawanej pokory. „Tylko świat”, który przychodzi w zamian za muzykę to przecież nie tak mało. To swoista deklaracja niepodległości – przyznanie się do porażki, ale bez nadmiernego żalu; ironiczne „tylko” oznacza zdjęcie muzyki z jej piedestału, ale bez pogardy. Oznacza zbudowanie na nowo relacji z muzyką trochę tak, jak buduje się stosunek przyjaźni z osobą, do której miłość się nie rozwinęła. Relacji opartej już na innych zasadach, swobodnej, partnerskiej.

Zaskakująco podobną do Zagajewskiego postawę zajął Yves Bonnefoy, jeden z rzadkich współczesnych francuskich poetów piszących o muzyce (niedawno zmarły), a zarazem teoretyk poezji, obficie wypowiadający się na temat jej związków z innymi sztukami. Stwierdza on z jednej strony, że muzyki nie można naprawdę zrozumieć, jeśli nie zna się jej od strony praktycznej, z drugiej jednak – że ten brak zrozumienia nie wyklucza rozumienia innego rodzaju, przede wszystkim zaś – stymuluje wyobraźnie:

 

Z daleka marzy się o wiele więcej, z daleka transfiguruje się więcej niż wtedy, gdy nastąpiło zbliżenie i kiedy otwierają się prawdziwe drzwi. Zarazem wiem również dobrze, że muzyka i historia muzyki , których brak mi było na różne sposoby, były dla mnie jednak na wpół otwarte, co pozwala mi mieć nadzieję, że marzyłem o nich w sposób, który ma jakiś sens, przynajmniej jako świadectwo tego, co można sobie na jej temat wyobrażać”.

[Yves Bonnefoy, L’Alliance de la poésie et de la musique, Paris 2007, s. 14.]

 

Istotnie, jak świadczy Bonnefoy, brak wykształcenia muzycznego prowadzi często – zarówno wśród poetów, jak i wśród zwykłych słuchaczy – do zajęcia specyficznej postawy wobec sztuki dźwięków, cechującej się świadomością jej odrębności, odległości, dystansu. Ale poeci nierzadko czynią krok dalej. Nawet jeśli posiadają niezłe kompetencje muzyczne, w swojej twórczości przyjmują postawę nie-specjalistów, zachowują dystans, który jest dystansem tożsamościowym: kontemplują muzykę z perspektywy własnej domeny, jaką jest poezja. Przyjmując postawę maluczkich i niedouczonych, poeci nie tracą jednak naturalnie nic ze swojej godności. Rzadko ograniczają się do „zwykłego” słuchania. Wykorzystują muzykę dla własnych korzyści – korzyści poetyckich. Często przy tym jej nadużywają – bez żadnych wyrzutów sumienia. I nie wdają się w dysputy na temat wyższości słowa lub muzyki, na wzór renesansowych paragone wysławiających jedną sztukę kosztem innych. Nie stają do rywalizacji. Nie muszą. Wiedzą, że tylko niektórzy lubią poezję, podobnie jak niektórzy lubią muzykę. A gdy jest się w mniejszości, nie warto toczyć ze sobą sporów.

 

Iwona Puchalska