Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Sir John Eliot we wrocławskich ramach

Wrocław ma wyjątkowe szczęście do Johna Eliota Gardinera. Na zakończenie tegorocznego 53. Festiwalu Wratislavia Cantans 16 września fenomenalny dyrygent poprowadził swoje zespoły w Requiem Giuseppe Verdiego. Był to już kolejny jego występ na wrocławskim festiwalu. Zwłaszcza w ostatnich latach brytyjski kapelmistrz odwiedza Dolny Śląsk regularnie, za każdym razem przywożąc nową fascynującą interpretację.

John Eliot Gardiner prowadzi Requiem Verdiego we wrocławskim NFM. Foto: Karol Sokołowski

Była to jego siódma już obecność na Wratislavii Cantans – a precyzyjniej: siódmy program, jaki zaprezentował na festiwalu (gdyż samych koncertów było osiem, w ubiegłym roku opera Monteverdiego była powtarzana). Początek tej wspaniałej dla wrocławian festiwalowej passy Gardinera sięga lat osiemdziesiątych, ale większość wizyt nad Odrą przypada już oczywiście na wiek XXI. Gardiner występował też w ramach festiwalu w słynnym świdnickim Kościele Pokoju, kiedy przyjechał na zaproszenie ówczesnego dyrektora artystycznego Paula McCreesha. W przerwie tego niesamowitego, mistycznego wręcz, kameralnego koncertu z kantatami rodziny Bachów obaj dyrygenci – Gardiner i Mc Creesh – minęli się między rzędami kościelnych ławek, wymieniając długi, uprzejmy ukłon. Gardiner kłaniał się artystycznemu gospodarzowi, a Paul McCreesh?

Właściwie komu kłaniał się młodszy dyrygent i jakie refleksje mogły mu wtedy towarzyszyć? A jakie towarzyszą publiczności podczas ostatnich koncertów w Narodowym Forum Muzyki? Można pokusić się o próbę odpowiedzi na to ostatnie pytanie, gdyż sześć wizyt Gardinera na Wratislavii Cantans składa się na niezwykły, wrocławski portret angielskiego artysty. Portret ten nie odbiega może zbytnio od światowej recepcji Gardinera, ale jest czymś wyjątkowym w Polsce, bo nie ma takiego drugiego punktu na mapie naszego kraju, gdzie można tak wszechstronnie i z bliska przyjrzeć się pracy tego absolutnie wyjątkowego dyrygenta. Zresztą, powiedzieć o nim „dyrygent” to powiedzieć za mało. Raczej muzyk, wizjoner, perfekcjonista, organizator, artystyczny rewolucjonista, myśliciel.

Inaczej niż większość wielkich dyrygentów Gardiner nie jest typowym kapelmistrzem, który po prostu jeździ po świecie i występuje z kolejnymi orkiestrami. Jest sztukmistrzem, który na przestrzeni wielu lat – mnie więcej od 1964 roku, gdy miał 21 lat – zaczął tworzyć i wypracowywać swoje wspaniałe Narzędzia, służące mu wiernie do kreowania muzyki. Są to przede wszystkim: zjawiskowy The Monteverdi Choir, instrumentalny zespół The English Baroque Soloists oraz operująca w późniejszym repertuarze L'Orchestre Révolutionnaire et Romantique. To szerokie grono współpracowników, wychowanków i zapewne w pewnym sensie muzycznych przyjaciół, którzy brytyjskiemu artyście zawdzięczają naprawdę bardzo wiele. Razem uczestniczyli w międzynarodowym ruchu „wykonawstwa historycznego”, przyczynili się walnie do jego rozkwitu, stworzyli standardy, niezwykle wysoko ustawiając artystyczną poprzeczkę. Na początku muzycznej kariery Gardinera był Claudio Monteverdi, później Schütz, Bach, Handel, Mozart, Gluck, Rameau, ale też praktyka w radiowej orkiestrze BBC Northern, drastyczny trening kapelmistrzowskiego rzemiosła. Krąg kompozytorów rósł, muzyka zataczała coraz większe kręgi. Beethoven, Haydn, Rossini, Berlioz, Schumann, Brahms – aż po Debussy'ego, Strawińskiego i Lili Boulanger. Gardiner nie pozwolił zamknąć swego talentu w szufladce z napisem „muzyka dawna”. Udzielał się aktywnie również poza pracą ze swoimi zespołami, był przykładowo szefem artystycznym Opery w Lyonie. Nie sposób opisać jego fenomenu w prostych formułkach.

Rok 1981: pierwszy kontakt Wratislavii Cantans ze światem Gardinera. Młodszym czytelnikom trzeba przypomnieć, że była to zupełnie inna Polska, diametralnie odmienna rzeczywistość. Odcięci żelazną kurtyną od świata, prawie nie byliśmy świadomi dokonującej się na Zachodzie rewolucji w dziedzinie wykonawstwa muzyki dawnej (kopie dawnych instrumentów, inna estetyka śpiewu, studiowanie starych traktatów muzycznych…). Był to więc sensacyjny powiew świeżości. Wratislavia Cantans cieszyła się z goszczenia sławnego już Monteverdi Choir, a my – wrocławscy słuchacze – kilka lat później cieszyliśmy się i byliśmy dumni, że w książeczce do płyty Philipsa z Mesjaszem Händla pod fenomenalną batutą Gardinera właśnie ów genialny The Monteverdi Choir chwali się m. in. swoją obecnością na festiwalu Wratislavia Cantans.

Długo czekaliśmy na kolejny kontakt ze sztuką Gardinera. Nastąpiło to dopiero w XXI stuleciu. Inna Polska, inny Wrocław, inny kształt festiwalu, który zaczął gościć w różnych ośrodkach Dolnego Śląska. Rok 2007: kantaty członków rodu Bachów w magicznym, drewnianym Kościele Pokoju w Świdnicy, a dzień wcześniej – inne z tego przebogatego dziedzictwa – we Wrocławiu. Sir John Eliot Gardiner krótko przed koncertem w gotyckim kościele garnizonowym św. Elżbiety przygotowuje się do występu. Charakterystyczna smukła sylwetka, doprawdy wygląda majestatycznie jak wenecki doża – takie było moje pierwsze skojarzenie. Następny koncert to rok 2009 i monumentalny Izrael w Egipcie Händla. W czasie tego koncertu poznaliśmy Gardinera – demiurga swoich zespołów, po królewsku kreującego muzykę pełną blasku, efektowną, wielką, śmiało adresowaną do świata. Gardiner ekstrawertyk, jakiego znałem też z londyńskich Promsów, z IX Symfonii Beethovena. I jakież zaskoczenie w porównaniu z wieczorem w Świdnicy, w Kościele Pokoju, gdy w kameralnym koncercie barokowym Gardiner w niemal mistyczny sposób interpretował muzykę rozmodloną, skupioną, wyciszoną. Niesamowite było oglądać go, gdy dyrygował niewielkim gronem śpiewaków i momentami zbliżał dłoń do swoich ust, zachęcając wokalistów do jeszcze większej ekspresji, jakby chciał z własnego gardła wydobyć ten właściwy, pożądany ton. Była to chwila, gdy czuło się miłość Gardinera do śpiewu i chyba również miłość do swoich znakomitych wykonawców. Tej twarzy Gardinera nie zapomnę nigdy.

Rok 2016, w niedawno oddanym do użytku nowoczesnym i przestronnym gmachu Narodowego Forum Muzyki Gardiner prowadzi Pasję według św. Mateusza Johanna Sebastiana Bacha. Wreszcie brytyjski mistrz w przestrzeni akustycznie godnej jego talentu, w sali na 1800 osób, wypełnionej do ostatniego miejsca. Pasja brzmi monumentalnie i niezwykle ekspresyjnie, czuje się nowe przemyślenia Gardinera na temat tego arcydzieła. Zespoły i soliści pod kierunkiem dyrygenta wspięli się na wyżyny uduchowienia, religijnej medytacji, kunsztu instrumentalnego i wokalnego. W tym portrecie Gardinera jest nieoczekiwana rysa: po przerwie zabrakło go na estradzie. Z powodu niedyspozycji zdrowotnej zdecydował, że drugą część poprowadzi asystent. Niby dalej wszystko brzmiało świetnie, wykonawcy oczywiście nie zawiedli, a jednak czegoś – kogoś – bardzo brakowało.

Rok 2017, w tej samej sali dwa razy Powrót Ulissesa do ojczyzny Claudia Monteverdiego, w ramach obchodów 450-lecia urodzin genialnego kompozytora. Tym razem w tej doskonałej interpretacji (momentami wokalnie wprost porywającej) Gardiner objawił się wrocławskiej publiczności jako artysta teatru o wielkim doświadczeniu. Czuło się nie tylko techniczną maestrię wszystkich muzycznych aspektów spektaklu, ale również cudowną zgodność muzyki z duchem teatru. Gardiner i jego zespoły nie przyćmiły ani ruchu scenicznego, ani fantastycznych – pełnych szlachetnej prostoty – rozwiązań reżyserskich.

Wrzesień 2018, kolejne wyzwanie – Messa da Requiem Giuseppe Verdiego – w 150 lat od śmierci Gioacchina Rossiniego, która jak wiadomo skłoniła Verdiego do pomysłu tworzenia Mszy żałobnej. Zamierzał ją napisać razem z gronem włoskich kompozytorów dla uczczenia pamięci autora Cyrulika sewilskiego. Ostatecznie jednak, jak wiemy, powstało samodzielne dzieło Verdiego, poświęcone pamięci pisarza Alessandra Manzoniego.

Requiem Verdiego pod kierunkiem Gardinera porwało słuchaczy bezbłędnie oddaną dramaturgią, rozmachem i wprost nadludzką precyzją dwóch zespołów: Monteverdi Choir oraz L'Orchestre Révolutionnaire et Romantique. Zachwycił jak zwykle kryształowo czysty i uduchowiony śpiew chóru, precyzja techniczna orkiestry. W pierwszych taktach Gardiner stworzył przejmujący nastrój, doskonale ukazał niewiarygodnie osobisty, autentyczny charakter tej muzyki. Przypominały się m.in. historyczne interpretacje Victora de Sabaty. Był to znów Gardiner potrafiący oddać sprawiedliwość religijnej głębi utworu, uchwycić jasno konstrukcję całości i jednocześnie podkreślić element teatralny dzieła (potężne Dies irae). Ze sceptyka, zmienił mnie w fana Requiem Verdiego. W ten sposób też Wrocław ujrzał kolejne jego oblicze: dramaturga, autorytatywnie i z mocą panującego nad komplikacjami faktur i masami brzmień. Co przyniesie następny koncert? Oby nie trzeba było na niego długo czekać.

Artur Bielecki