Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Rachmaninoff plays „Symphonic Dances”

Wśród wielkich pianistów znajduje się jedna szczególna postać, lokowana na samym szczycie hierarchii – a zarazem postrzegana jako przekraczająca miarę wielkich pianistów: Sergiusz Rachmaninow.

Rachmaninoff plays „Symphonic Dances”. Newly discovered 1940 recording. Wyd. Marston Foto: Wyd. Marston

Ledwie kilku było równych mu pianistyczną sławą – Hofmann, Godowski, później Horowitz – żaden z nich jednak nie był przy tym uważany za wybitnego kompozytora. Rachmaninow słynął zaś po pierwsze jako twórca, potem jako wykonawca swej własnej muzyki, a dopiero w następnej kolejności jako wykonawca cudzych dzieł – które i tak jednak stawiały go na najwyższym poziomie pianistycznego Olimpu. Nagrania okrzykniętego geniuszem artysty zostały już dawno zebrane na 10 kompaktach – ale wszystkie, czy to z jego własnymi utworami, czy z muzyką Chopina (materiału jest na jedną całą płytę: m.in. słynna Sonata b-moll, Scherzo cis-moll, Ballada As-dur), czy z sonatami skrzypcowymi granymi wraz z Fritzem Kreislerem, czy wreszcie z wszechobecnymi popisowymi lub sentymentalnymi miniaturami (które dziś nie cieszą już tak bardzo, jak niemal sto lat temu) odznaczają się jedną cechą: pochodzą z nagrań studyjnych. Nie mamy pojęcia, jak brzmiał Rachmaninow, gdy występował w naturalnych, koncertowych warunkach – znamy go wyłącznie z wypreparowanej atmosfery studia nagraniowego. Co zresztą wyraźnie słychać, gdyż w licznych kreacjach, niezależnie jak dramatycznych, z reguły trudno dosłuchać się spontanicznej swobody – czegoś, czym ponoć urzekał (lub drażnił) na koncertach. Niestety, pianista nie zgadzał się na transmitowanie swoich występów przez radio – czyli nikt ich nie nagrywał: źródło, które pozwoliło ocalić poważną część sztuki jego przyjaciela, Józefa Hofmanna, w wypadku Rachmaninowa jest kompletnie suche.

A jednak dziś możemy posłuchać gry Rachmaninowa w sytuacji bardziej naturalnej, niż studyjna. Ba – sięgnęliśmy drugiej skrajności, bo w ostatnich miesiącach na płytach znalazło się nagranie zupełnie prywatne, powstałe w domu dyrygenta Eugene'a Ormandy'ego, który niebawem poprowadzić miał prawykonanie ostatniego wielkiego utworu Rachmaninowa – Tańców symfonicznych. I właśnie Tańce symfoniczne, nad których instrumentacją kompozytor jeszcze pracował, stały się bohaterem 36 minut nagrania – nagrania, w którym słyszymy twórcę prezentującego swój utwór, imitującego na fortepianie brzmienie całej orkiestry, w czym wspiera się śpiewem – niebywały popis jego brzmieniowej wyobraźni i pianistycznej swobody. Nie są to w żadnej mierze „kreacje”, nic nie jest tu wykończone – raczej podsłuchujemy artystę przy pracy, łapiąc fragmenty, jakie udało się utrwalić, gdy najprawdopodobniej nie wiedział, że ktoś ustawił gdzieś mikrofon. Jeżeli budzi to jakiekolwiek wątpliwości, trzeba zdać sobie sprawę, że to jedyna okazja usłyszenia pianisty w jego żywiole, jedyna możliwość oddania mu sprawiedliwości, jakiej nie są w stanie w pełni oddać zatwierdzone rejestracje studyjne. Możliwość równie niekompletna, jak fragmenty utworu, którego słuchamy, ale niepowtarzalna.

Nagranie, utrwalone 20 XII 1940 r., otrzymało – a proces ten trwał bodaj dekadę – postać najlepszą z możliwych: trafiło w ręce Warda Marstona, czarodzieja rekonstrukcji dźwięku, który wydobył z niego możliwie naturalny ton, zachowując szczegóły i ograniczając wszelkie szumy – tak że robocze fragmenty Tańców symfonicznych są jak najbardziej słuchalne i dają pojęcie o sugestywnej sile gry Rachmaninowa. Całość wydana została w trzypłytowym boksie, co rozmiarami mocno przewyższa całą rejestrację, ale oddaje jej, co cesarskie. Po pierwsze, jako idealnie podany dokument, rzeczone nagrania pojawiają się dwukrotnie – raz pokazane in extenso, dokładnie tak, jak zachowały je archiwalne płyty (czyli odzwierciedlając tok prezentacji Rachmaninowa; np. efektowny początek pojawia się tu na końcu), a raz poukładane w zgodzie z partyturą utworu, oczyszczone z przerw, powtórzeń i komentarzy słownych. Towarzyszy im też wyjątkowa rejestracja właściwej wersji utworu – orkiestrowej – wprawdzie nie pod batutą Ormandy'ego z jego Orkiestrą Filadelfijską, z którą Rachmaninow był szczególnie związany (z nią właśnie sam nagrywał swoje utwory i jako pianista, i jako dyrygent), ale z Filharmonią Nowojorską pod dyrekcją Dimitra Mitropoulosa. Kompozytor przesłał mu partyturę, którą dyrygent zachwycił się – po czym wykonał ją wraz z autorem przy fortepianie, co pozwoliło Rachmaninowowi przekazać dokładne wskazówki interpretacyjne i jako skutek przyniosło wykonanie, które uznał za najlepsze z możliwych. Nie były to puste komplementy: twórca namówił też Mitropoulosa, by zmienił program swojego zbliżającego się nowojorskiego koncertu (20 XII 1942) i wprowadził doń Tańce symfoniczne – tak, by mógł sobie nagrać je z transmisji (bowiem koncerty Nowojorczyków były nadawane przez radio). Właśnie tej interpretacji, której tak oczekiwał Rachmaninow, również możemy posłuchać z nowej płyty Marston Records – z tym, że źródłem nagrania jest odnaleziona profesjonalna rejestracja archiwalna. Nie mylił się kompozytor: Mitropoulos, znany jako autor najbardziej ekspresyjnych kreacji zwłaszcza muzyki modernistycznej (w tym wciąż najlepszej interpretacji poematu Wyspa umarłych Rachmaninowa!), także tutaj faktycznie tworzy kreację nec plus ultra.

W zbiorze pojawi się jednak i Ormandy, właśnie ze wspomnianą Wyspą umarłych. Wykonanie to wyjątkowe, bo poprowadzone parę dni po śmierci Rachmaninowa (dokładnie 2 kwietnia 1943 r.; kompozytor zmarł 28 marca), a poprzedzone wspomnieniem – które również, ponownie dzięki transmisji, zostało utrwalone. Rzadko spotyka się nagrania muzyków Orkiestry Filadelfijskiej – tego niezwykłego, aksamitnego zespołu – grających z takim przejęciem i siłą, mimo że interpretacja pozostaje zbudowana wedle zasad Ormandy'ego, czyli poprzez łagodne, stopniowe narastanie długich fraz, nie potężne uderzenia.

Te znajdziemy raczej u potrafiącego korzystać z siły kontrastów Mitropoulosa, który znalazł się na płytach także z III Symfonią Rachmaninowa (w nagraniu z 21 XII 1941), a także u harmonijnego, klasycznego wręcz Adriana Boulta, dyrygującego Rapsodią na temat Paganiniego. To nagranie z mistrzowskim, wirtuozowskim Benno Moiseivitschem przy fortepianie (1946) nie jest wprawdzie nowością, tym razem jednak usłyszeć można je w nowej szacie brzmieniowej, z niedawno odkrytego, lepszego źródła.

Mniej satysfakcjonują Trzy pieśni rosyjskie na chór i orkiestrę, nagrane na żywo podczas koncertu pod batutą Leopolda Stokowskiego (1966) – głównie jednak z powodu zderzenia jednej z nich z fenomenalną kreacją tej samej pieśni (Biełolicy, rumienicy) w wykonaniu Nadieżdy Plewickiej i samego Rachmaninowa. Powstało ono na specjalne życzenie kompozytora w roku 1926 i jest czymś zjawiskowym w całym jego dorobku – przede wszystkim ze względu na śpiewaczkę, która czyni cuda. To także świetnie znane nagranie, dostępne w kompletach rejestracji Rachmaninowa wydawanych przez RCA i Sony, tym razem jednak znowu brzmiące naturalniej, niż na popularnych płytach. Jeśli ktoś go dotąd nie ma, dla samych tych niespełna czterech minut powinien więc zaopatrzyć się w nową edycję. Co zresztą – nie owijając w bawełnę – po prostu musi zrobić, jeżeli jest wielbicielem pianistyki lub muzyki Rachmaninowa. Kolekcji Marstona nic nie będzie w stanie zastąpić.


Jakub Puchalski