Od razu zastrzegam, że poziom tegorocznego konkursu jest wyjątkowo wysoki. Finałowa czternastka to wokaliści doskonale przygotowani do zawodu, odnoszący już pierwsze sukcesy na najważniejszych scenach świata. Poza nielicznymi wyjątkami zapowiadają się jednak na gwiazdy kilku sezonów, na coverów, bohaterów drugich obsad lub wykonawców partii dalszoplanowych. Prawdziwe indywidualności, czasem jeszcze nieokrzepłe, tradycyjnie zostały za burtą.
Owszem, można się było spodziewać, że z dalszych zmagań odpadnie fenomenalnie uzdolniony ukraiński bas-baryton Vladislav Buyialskiy, któremu nerwów i pewności siebie starczyło tylko na I etap. Nie zdziwiła mnie porażka jego rodaka, tenora Leonida Shoshyna, który w II etapie chyba zakpił sobie z jurorów, bo przygotował niespełna siedmiominutowy program na najniższym poziomie trudności. Przyklasnęłam decyzji szacownego gremium, które postanowiło pożegnać się z bas-barytonem Danielem Mirosławem – śpiewakiem, którego los obdarzył wielkiej urody i rzadkości głosem basowym, ale poskąpił mu umiejętności korzystania z tego skarbu we właściwy sposób. Dlaczego jednak pozbyło się barytona Benjamina Russella, który balladę Billy’ego Budda zinterpretował mądrzej niż większość barytonów z pierwszej ligi światowej, a Schubertowskie Im Frühling zaśpiewał tak, że sam Fischer-Dieskau by mu pozazdrościł? Dlaczego ten nieśmiały i odrobinę niezdarny Irlandczyk musiał ustąpić miejsca amerykańskiemu showmanowi w osobie Cody’ego Quattlebauma, który mankamenty barytonowego warsztatu zdołał zamaskować urokiem osobistym i fenomenalnym talentem aktorskim?
W finale znalazło się kilku moich faworytów, m.in. chiński tenor Long Long, reprezentujący Szwajcarię i Niemcy bas-baryton Milan Siljanov, koreański baryton Gihoon Kim oraz „włoski Jontek” Matheus Pompeu, który szczęśliwie zdołał zatrzeć nienajlepsze wrażenia z I etapu. Przewaga głosów męskich w czterdziestoosobowej stawce półfinalistów była oczywista, a mimo to do finału zakwalifikowano tyle samo pań – znów kosztem indywidualności w rodzaju Rosjanki Marii Ostroukhovej, Nowozelandki Elizy Boom oraz Polki Anny Maleszy – bodaj jedynej w tym konkursie śpiewaczki, o której już teraz wiadomo, że sprawdzi się doskonale w repertuarze modernistycznym i XXI-wiecznym.
Z wiadomości dobrych – do finału trafiło aż czworo Polaków: sopranistki Alina Adamski i Monika Buczkowska, tenor Piotr Buszewski i baryton Hubert Zapiór. Wszystkim szczęśliwcom życzę nagród w konkursie. Wciąż mam nadzieję, że finaliści wywalczą je pięknym śpiewem i mądrą interpretacją programu. O swój wizerunek marketingowy zdążą zadbać na późniejszym etapie kariery.