Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Zaczarowany mazurek

Czasem zdarza się, że muzyka opowiada o czymś zupełnie innym, niż chcielibyśmy usłyszeć. Poddaje się przeróżnym interpretacjom, ale i sama interpretuje za nas. Prowadzi własnymi ścieżkami, które momentami zbliżają się do naszych oczekiwań, wspomnień, zapamiętanych obrazów, ale też kierują w nową stronę.

Jakub Beczek Foto: archiwum prywatne

Muzyka wybudza możliwości z przestrzeni liminalnej, gdzie żyją zawieszone, czekając na najbardziej sprzyjającą chwilę. Bywa nostalgiczna i nostalgiczność wzmaga, podmienia znaczenia, tworzy słodkie iluzje, przydatne i w gruncie rzeczy miłe, które trwają jako intrygujący „ciąg dalszy”. Porządkują i pozwalają porządkować, a wreszcie uspokajają. Tak więc, nieważne, czy sens konkretnego utworu dotrze do nas w wersji odpowiadającej zamysłom artysty, czy raczej podczas odbioru wyłoni się odczytanie bardziej osobiste, nasze. Muzyka nabrzmiewa mocą przeistoczeń, których siła jest tak wielka, że plany sytuacyjne, przestrzenie wydarzeń, percypowane szeregi i elementy nieprzyporządkowane huczą, wirują, zamieniają się miejscami, a po chwili opadają, tworząc nowe całości, historie domknięte, pełne świeżych przepisów. 

Odbite w poezji świadectwo takiego właśnie przeistoczenia (działającego na poziomie czasu i przestrzeni) należy do rzadkich i przez to bardzo cennych dokumentów lirycznych. Jeden z nich pozostawił Władysław Broniewski w wierszu Mazurek Szopena (z pamiętnego tomu Bagnet na broń):

 

W jerozolimskim zaułku

cyprysy błądzą i smutki.

O moja przyjaciółko,

wieczór otula ogródki,

 

tchnące snem i legendą,

pełne ciszy biblijnej,

woniejące lawendą

i wonią melodyjne.

 

Srebrną świeci nam glorią

księżyc płynąc jak czółno,

Niedźwiedzica i Orion

pokazują na północ,

 

na północ wiatry wieją,

na północ lecą myśli

z rozpaczą i nadzieją

ku Warszawie, ku Wiśle[1].

 

Powstały z dala od Mazowsza utwór przywołuje nazwisko kompozytora, ale dopiero w piątej zwrotce. Wcześniej są: topografia i egzotyczne rośliny, których zapach inicjuje muzyczność, a zaraz potem wielka astronomia, użyta chyba dość instrumentalnie, skoro rysujące niebo gwiazdozbiory wskazują początek i kres wędrówki. Poeta wędrował wówczas naprawdę – z Drugim Korpusem dotarł do Palestyny, dlatego – paradoksalnie – najmocniej rezonują tu ogródki „pełne ciszy biblijnej”. Ale jeśli przyjąć tę opowieść bardziej bezpośrednio, jeśli wyłożyć ją otwarcie, to gdzieś w tle pobrzmiewają słowa ze skały w Getsemani: słowa ciemne, rozświetlane blaskiem księżyca (w glorii), mówiące o zdradzie, męczeństwie, ale też zapowiadające dalszy ciąg wykładni. Na krótkim odcinku lirycznej drogi nastąpiło przeistoczenie przestrzeni, która na moment stała się teatrem wydarzeń sprzed wieków. Stąd astronomia, gwiazdy, liczące setki tysięcy lat kosmiczne układy. I poprzez takie żonglowanie czasem udało się wprawić w rotację ustalone porządki. Okazało się, że na innym planie zapowiadana w Getsemani męka ma swoje odbicie w cierpieniu ziemi, którą Broniewski wskazał poprzez konkret geograficzny (Warszawa, Wisła). Wskazał i tym samym upomniał się, bo przecież miał już za sobą doświadczenie więźnia i dobrze wiedział, czym jest pozorne zwycięstwo i wyzwolenie. Ale w naszym wierszu nie znajdziemy wymiaru religijnego. Nie odnajdziemy tu modlitw, konsolacji, zwiastunów nadziei. W zamian otrzymujemy coś innego – wspomniany wcześniej moment przeistoczenia, dokonanego w specjalnie przygotowanej, „paradoksalnej” scenerii. Oto jest cisza, która stopniowo zaciera granicę pomiędzy jawą a snem, ale w sen wstąpić nie zdążymy:

 

Cisza otula nas senna, 

o moja przyjaciółko...

I nagle! – mazurek Szopena

w jerozolimskim zaułku!

 

Gra dobrze nieznany pianista

melodię sercu znajomą,

nuta srebrzysta i czysta,

nuta z Kraju i z domu,

 

mazurska, kujawska nuta

wraca do nas, serdeczna,

ale dzisiaj zatruta –

i wczorajsza, i wieczna:

 

– o białej narzeczonej,

– i o koniusze biednym,

– o łące, o zielonej,

wciąż o tym samym, o jednym.

 

„Gra dobrze nieznany pianista”... Bo muzyka (ta muzyka, zaczarowana muzyka Chopina) zagrana przez anonimową osobę koncentruje na sobie całą uwagę słuchacza. Słuchacza stęsknionego, wygłodniałego, szukającego punktów zaczepienia i jakichkolwiek znanych odniesień w obcym krajobrazie. I oto dzięki muzyce pojawia się, nie tylko odniesienie, ale cały, krwawiący jeszcze strzęp wrażeń, które wprost przywołują miejsce urodzenia – myśl poety wraca do rodzinnego miasta, do wspomnień o najbliższych. Melodia sercu znajoma, jak utrwalony w pamięci obraz znanych krajobrazów. Broniewski ujmuje ten problem w bardzo tradycyjnym, a jednocześnie radykalnym przekonaniu o pozaczasowości najważniejszych, najbardziej fundamentalnych doznań. Doznania takie to sytuacje, które konstruują osobowość, wpływają na życiowe wybory, na sposób postępowania. Są esencją. Wokół tych „doznań rudymentarnych”, doznań ilustrujących nasze dzieciństwo, smak tragicznych opowieści, tajemnic lub tematów tabu, ukrywanych przed najmłodszymi, ale zawsze w jakiś dziwny sposób sączących się pośród domowników i uczestników rodzinnych spotkań – dokonuje się głębokie przeistoczenie. I utożsamienie. Prawda, że niepełne, ale za to jak prowadzone... Rozwijane na bazie rudymentów, wspomnień, w których rodzinna tradycja formowana jest za pomocą niezawodnego, romantycznego spoiwa, tzn. śmierci uwikłanej w konteksty powinnościowe (a nawet wprost: patriotyczne).  



A babka mi to grała

na starym fortepianie

w pokoju, gdzie fotografia

dwóch braci rozstrzelanych.

 

Bracia w czarnych czamarach

leżą w płockim ogrodzie,

a babka niedawno zmarła

niespodzianie, gdzieś w drodze...

 

W takiej sytuacji otwiera się przed nami ostatni akt lirycznych „zamawiań”, które nabierają mocy w rytmie jerozolimskiego mazurka. Dokonuje się fascynujący proces ekstrahowania i izolowania najwyższych emocji. Celem takiego zabiegu jest osiągnięcie pewnej dozy uspokojenia, następującego po ogromnym wysiłku psychicznym, jakim było czuwanie nad poprawnością utożsamienia czasu i przestrzeni. W tej zaczarowanej atmosferze „realizuje się” idea rodzinnego domu i ojczyzny. 

 

Hucznie zatupią basy,

zapłacze trel w wiolinie

i przez sosnowe lasy

serce Wisłą popłynie,

 

pójdzie piaszczystym traktem,

pójdzie szlakiem tułaczym

i wiolinowym taktem

jak mazurek zapłacze...

 

Za głośno w starym zaułku

pianista smaga ciszę:

po sercach, o przyjaciółko,

biją nas białe klawisze. 

 

Uspokojenie okupione bólem, wspomnieniem tułaczych szlaków, znaczonych poczuciem obcości. Ale ten jeden moment, gdy muzyka zaczyna interpretować, kiedy pomaga przeistaczać, utożsamiać i łączyć, znaczy więcej niż wszystkie wyrzeczenia. Muzyka prowadzi do świata imaginacji, łudzi podobieństwami, mami pokusą analogii, dzięki czemu łatwiej nam niwelować skutki utraty czy braku. Dlatego zapewne tak często poddajemy się jej interpretacjom, wykorzystujemy bezcenne możliwości. Z drugiej strony, muzyka odsłania naszą bezbronność, podatność na cierpienie. I to właśnie najbardziej przekonuje, że choć została stworzona, by człowiekowi służyć, to w rzeczywistości sens jej istnienia może okazać się zupełnie inny. 


Jakub Beczek 

____________________

[1] Władysław Broniewski, Mazurek Szopena, [w:] Wiersze i poematy, Warszawa 1964, ss. 191-193.