Kiedy kilka miesięcy temu w programie Festiwalu „Chopin i jego Europa” przeczytałem, że Evgeni Bozhanov zamierza wykonać "Sonatę h-moll" Ferenca Liszta, nie byłem w stanie w to uwierzyć. Doskonale pamiętam, jak znany z dość ekscentrycznych zachowań bułgarski pianista na pół godziny przed swoim dusznickim recitalem z 2015 roku zmienił jego program. W ostatnim czasie, z ogromną niecierpliwością czekając na występ artysty, podświadomie zastanawiałem się, czy na pewno usłyszę arcydzieło Liszta w tak mocno wyczekiwanej interpretacji.
Evgeni Bozhanov zaintrygował mnie pianistyczną wyobraźnią już w 2009 roku, kiedy w pełni ujawnił swój niebagatelny potencjał na przesłuchaniach Konkursu im. Vana Cliburna w USA. Rok później pianista dał się poznać polskiej publiczności dzięki w większości fenomenalnym występom podczas XVI Konkursu Chopinowskiego. Niestety, artysta nie wytrzymał finałowej presji, wypadając w ostatnim etapie grubo poniżej oczekiwań melomanów.
Warto zauważyć, że warszawscy słuchacze mogliby cieszyć się grą Bozhanova już 5 lat wcześniej, gdyby tylko szanowne jury przepuściło Bułgara przez eliminacje do pierwszego etapu Konkursu (edycja 2005).
Rok później artysta po raz pierwszy sprawił, iż zacząłem myśleć o nim jako o jednym z największych żyjących pianistów. To wszystko za sprawą elektryzującej interpretacji Walca Mefisto Liszta, którą zakończył swój recital w ramach Festiwalu „Chopin i jego Europa”. Bozhanov udowodnił wtedy, że dzieła tego nie trzeba odczytywać ani w czysto techniczny, ani przesadnie intelektualny sposób. Pianista osiągnął o wiele więcej. Pomysły artykulacyjne i agogiczne jakie zastosował kazały mi spojrzeć na ten utwór z zupełnie innej perspektywy.
Cztery lata później, na swoich dwóch polskich recitalach, pianista zachwycił mnie chyba jeszcze bardziej. Nic więc dziwnego, że myśl o usłyszeniu Sonaty Liszta w tym właśnie wykonaniu od kilku miesięcy spędzała mi sen z powiek.
Recital pianisty rozpoczął się jednak od interpretacji dziesięciu Sonat Domenica Scarlattiego. Bozhanov już w pierwszej z miniatur ukazał swoje niebanalne podejście do kształtowania frazowania, eksponowania drugoplanowych elementów melodyczno-harmonicznych oraz panowania nad muzycznym czasem. W kolejnych sonatach pianista starał się wprowadzać różnego rodzaju kontrasty wyrazowe i agogiczne. A wszystko po to, żeby każdy z utworów nabrał indywidualnego rysu. Co ciekawe, Bozhanov w nieoczekiwany sposób potraktował wieńczącą sekwencję Sonatę f-moll K. 466 (grał ją także na warszawskim recitalu 4 lata temu). W przeciwieństwie do skrajnie lirycznej propozycji sprzed lat, tegoroczna koncepcja przywodziła na myśl swobodną improwizację, pełną wielu nieoczekiwanych dynamicznych gradacji i agogicznych wahnięć.
Kolejny punkt programu, wybór miniatur z Zeszytu dziecięcego Mieczysława Wajnberga, wypadł równie ciekawie, choć artysta nieco poskromił swój kolorystyczny temperament, co okazało się zabiegiem w pełni uzasadnionym. Szkoda, że artysta wyrwał z kontekstu te cztery miniaturki. Cykl Wajnberga to z jednej strony ukłon w stronę neoklasycznej prostoty, z drugiej zaś egzemplifikacja języka muzycznego kompozytora.
Część pierwszą zakończyło stonowane, nieco kołysankowe wykonanie Andante sostenuto z I Symfonii c-moll op. 68 Johannesa Brahmsa w opracowaniu Maxa Regera. Być może artysta celowo w ten sposób wygasił narrację, chcąc przygotować słuchacza na pełną przewartościowań interpretację Sonaty h-moll Liszta.
I wreszcie się doczekałem. Trudno jest mi odnieść się w kilku słowach do tak genialnej wizji. Pianista zaskakiwał mnie, kiedy się tylko dało, nigdy nie tracąc kontroli nad tempem, modelowaniem dźwięku czy eksponowaniem kluczowych struktur harmonicznych. Co więcej (na coś podobnego chyba nikt wcześniej się nie zdobył) Bozhanov potrafił wykreować skrajnie indywidualną wizję, pozbawiając dzieło większych dynamicznych kulminacji. Można więc powiedzieć, że architektonika formy została oparta niemal wyłącznie o liczne zmiany tempa i akcentowanie wybranych, często drugoplanowych współbrzmień i struktur rytmicznych. Po raz pierwszy od wysłuchania wydanego w 2015 roku przez wytwórnię Sony koncertowego nagrania Vladimira Horowitza z 1976 roku z zaciekawieniem słuchałem epilogu Lisztowskiego dzieła. Artysta co kilka taktów radykalnie zmieniał tempo, frazowanie, artykulację i pedalizację, co pod wieloma względami zbliżyło go do kongenialnej koncepcji Horowitza. W tym miejscu muszę przyznać, że najprawdopodobniej świadomie nie zarejestrowałem nawet połowy artystycznych pomysłów, jakie zaoferował nam Bozhanov. Tak wiele ich było.
Jako pierwszy bis pianista zagrał Poloneza B-dur op. 71 nr 2 Chopina, z pewnością przyprawiając o palpitację serca obecnych na sali purystów i odbiorców hołdujących bardziej kanonicznym interpretacjom. Mnie ta dość wywrotowa koncepcja przypadła do gustu i od razu skojarzyła się z nieortodoksyjnymi propozycjami Mikhaila Pletneva z chopinowskiego recitalu z 2006 roku (koncert z Amsterdamu dostępny jest na youtube). Recital zakończył się jednak niezwykle spokojnie. Artysta pożegnał warszawską publiczność fortepianową transkrypcją pieśni Morgen Richarda Straussa
To, co zaproponował nam Bozhanov, każe mi uznać go za jednego z najwybitniejszych żyjących pianistów. Już teraz – z ogromną niecierpliwością – czekam na październikowy recital Bułgara, zamykający II Festiwal Polskiego Radia Chopin.