Pozostała część werdyktu budzi we mnie mocno mieszane uczucia. Po zapoznaniu się z decyzją jury kolejny raz sprawdziła się dość prosta, choć nie tak znowu sprawiedliwa konkursowa zasada: jak zagrasz dobrze w finale, to o resztę nie musisz się martwić. I tak właśnie odebrałem niektóre jurorskie decyzje.
Zuzanna Pietrzak, od pierwszego etapu prezentowała się jako artystka o dużej wrażliwości i sporej kulturze dźwięku. Okazało się jednak, że oceniając jej grę, wzięto pod uwagę chyba wyłącznie mniej wyrazistą, i fakt, nieco zbyt mocno zachowawczą interpretację Koncertu e-moll, przez co pianistce ostatecznie przyznano zaledwie marny status finalistki. A gdzie jej wspaniałe mazurki, technicznie swobodne (jedne z najlepszych na Konkursie!) etiudy i pełne brzmieniowych niuansów Largo z Sonaty h-moll op. 58? Czyżby jury o nich zapomniało i wzięło pod uwagę zaledwie nieco mniej przekonywający finałowy Koncert?
Piotr Pawlak (II nagroda), to muzyk, który – mówiąc kolokwialnie – wygrał los na loterii. Jego interpretacja Koncertu e-moll op. 11 była zdecydowanie bardziej przekonująca od tych zaprezentowanych w poprzednich etapach. Artysta wreszcie zaczął przypominać pianistę, jakiego zapamiętałem z Konkursu w 2015 r., i choć jego wykonanie od strony modelowania barwy fortepianu znów nie było idealne, w zestawieniu ze swoimi solowymi występami Pawlak nieoczekiwanie rozwinął skrzydła i w Koncercie okazał się kimś o wiele bardziej spontanicznym i przekonywającym. Pozostaje tylko pytanie, czy II nagroda, przyznana pianiście w kontekście Jego trudno akceptowalnej gry chociażby w II etapie, jest uzasadniona?
Adam Kałduński (II nagroda) wreszcie wrócił do formy, jaką pamiętam z jego dusznickiego recitalu z 2019 r. i w pełni objawił swoje liryczne oblicze. Jego koncepcja Koncertu e-moll nastawiona była na poetyckie eksponowanie planów harmoniczno-melodycznych, a przy tym pianista niemal całkowicie zrezygnował z tzw. sztuczek wirtuozowskich, co dla młodego muzyka – zwłaszcza w warunkach konkursowych – może stanowić spore wyrzeczenie.
Tomasz Marut (IV nagroda) okazał się niemal całkowitym przeciwieństwem Kałduńskiego, grając w typowym dla siebie wirtuozowskim, choć pełnym elegancji stylu. Myślę, że największym atutem Maruta w tym kontekście jest nośny i śpiewny dźwięk, plastycznie kontrapunktujący z technicznymi fajerwerkami, do jakich artysta przyzwyczaił słuchaczy już od pierwszego etapu warszawskich zmagań.
Występów laureatów V nagrody (ex aequo) Macieja Woty oraz Viet Trung Nguyena wolałbym nie komentować. Sama w sobie obecność tych pianistów w finale budzi mój skrajny sprzeciw. Wietnamski pianista, prezentując Koncert f-moll, niczym specjalnie mnie nie zaskoczył. Gra Nguyena stanowi dość kuriozalne zjawisko. Artysta, mimo wielu technicznych niedociągnięć składających się na absolutny interpretacyjny chaos, potrafi to wszystko inteligentnie zamarkować i finalnie wzbudzić sympatię publiczności. Mnie, na wieść o przyznanej mu V nagrodzie, szkoda było tylko o wiele lepiej przygotowanej i świadomej swoich poczynań Zuzanny Pietrzak, której ostatecznie zaoferowano zaledwie pozycję finalistki. Drugi laureat V nagrody, Maciej Wota, także wypadł na miarę swoich możliwości. Choć tym razem nie grał aż tak masywnie i forsownie, do artystycznej subtelności i delikatności jeszcze przed nim daleka droga.
Mimo kilku mocno chybionych decyzji jury, ja jednak liczę na to, że kwietniowe eliminacje okażą się bardziej łaskawe dla skrzywdzonych na tym konkursie muzyków: Roberta Maciejowskiego, Joanny Goranko i Zuzanny Pietrzak. Cała trójka (zwłaszcza Robert Maciejowski) ma spore szanse na zyskanie statusu finalistów październikowego Wielkiego Konkursu.