Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Lira, dzwon, pantofle kata

Który z języków najcelniej opisuje to, co nieuchwytne i ulotne? Wszak język dany nam wszystkim – codzienny czy odświętny – jest zbyt niedoskonały i jak pisali romantycy „kłamie głosowi”, a choćby i giętki nie zawsze mówi, co pomyśli głowa. Już lepszy ten abstrakcyjny, niepozbawiony emocji, a jednak pojemniejszy, pełny. Muzyka od niepamiętnych czasów uchodzi za język uniwersalny. Pozostawia szerokie pole dociekań, potrafi wyciszyć bądź wzmagać emocje. Nawet programowa, tworzy margines interpretacyjnej swobody, wykracza poza konkret idei czy sensu. Czasem pisana bywa do wierszy, a i poezja powstaje „pod muzykę” lub o takich relacjach opowiada. Jeśli te warstwy się spotkają, dochodzi do bardzo ciekawych i wielopoziomowych rozwiązań.

Stanisław Grochowiak Foto: PAP/CAF - Marian Sokołowski

Tak się zdarzyło w jednym z najbardziej tajemniczych wierszy Stanisława Grochowiaka z tomu Agresty:

 

Coś jak Ba­ir­da mu­zy­ka do wier­szy Szek­spi­ra
To coś po­zło­ci­ste­go co w dzba­nach jest — w dzwo­nach
Lśnią­cy na­miot na skrzy­dłach mu­la­tek Na cia­łach
Ciem[1]

Rozpoczynający zwrot „coś jak” zakłada niepewność i asekurację. Chyba zupełnie niepotrzebną, gdy przyjąć, że muzyka współczesna wyraża się najczęściej w języku dalekim od Witkacowskiej „bebechowatości”. Lubuje się w grotesce, paradoksach i abstrakcji. Ba, posądzana jest o nadużycia, a nawet – o zgrozo! – o hochsztaplerstwo. A Tadeusz Baird – cóż... kompozytor kojarzony z eksperymentem i filozofią dźwięków nieprzewidywalnych, więc poeta powinien raczej zwrócić uwagę na rozziew pomiędzy współczesną muzyką a słowami klasyka. Tak się nie stało. Wspomnianą muzykę Bairda do czterech Szekspirowskich sonetów miłosnych wyróżnia bowiem nie awangardowość, lecz zadziwiająca harmonia, dostojeństwo i szlachetne piękno (wśród dokonań tego artysty znajdziemy zresztą więcej takiej „klasyczności”). Stąd zaproponowany zwrot „coś jak” wydaje się odpowiedniejszy. Przywołuje poetykę stylizacji: niby podobne, a jednak inne. Poeta próbuje określić temat swojej wizji, wychodząc od zjawiska tak delikatnego, jak zbliżenie muzyki i słowa. Zwrot „coś jak” sugeruje wspólny mianownik. Motyw ów doskonale pasuje do niejednoznaczności całego wiersza.

 

Wyszedłszy od muzyki (i jej ulotności) autor stara się – co logiczne – opisać swój problem w słowach, m.in. za pomocą  porównania. I tu zaczyna się kłopot. Poeta przeczuwa trop, ale nie może się zdecydować: „coś jak Bairda muzyka do wierszy Szekspira” – to sygnał w stylu: „wiem, że gdzieś dzwonią, ale... ”. Poszukiwania trwają dalej, płynnie przechodząc od dźwięku do kształtu i koloru: „To coś pozłocistego...” – co w dzbanach, nie – w dzwonach. I znów – raczej przeczucie niż konkret. Pozłociste to przecież złociste i pozłacane, czyli ponownie coś podobnego, ale nie „to”. Przy czym, uderza dość zabawna zbieżność brzmieniowa – dzban/dzwon, a z drugiej strony dzban i dzwon to „przedmioty” wizualnie dość podobne, choć do czego innego służące. Trochę to wszystko przypomina dziecięcą zgadywankę, w której największą radość sprawiają omyłki, śmieszne lapsusy, nadużycia (złośliwy powie: jak we współczesnej muzyce). Nie jest łatwo oddać w pełni takie czy inne wrażenie, choć dźwięki „wychodzą” na tym lepiej, ponieważ tworzą o wiele szersze pola interpretacyjne aniżeli słowa. Co zatem wyłania się na poziomie tych ostatnich? Namiot (lśniący) na skrzydłach mulatek i ciałach ciem. I znów filigranowość, płynność i niekonkretność. Ale oto – jak na ratunek – przybywają dźwięki. Tyle że w nowym ujęciu:

 

Kat pan­to­fle ze­zu­wa tak wzdy­cha Po­mo­na
Uwię­zio­na w za­tę­chłej sza­fie ma­lo­wi­dła
Tak śpie­wać tyl­ko może sie­kie­ra lub lira
Wiem

 

To w zasadzie nie tyle dźwięki, ile odgłosy. Pomona – nimfa, rzymska opiekunka sadów i owoców... uwięziona w szafie malowidła! I to w reakcji na tę scenę, w wierszu słychać śpiew – konkretny, ostry i przenikliwy, ale też dostojny, choć monotonny. Jakby ktoś chciał się wydostać (z tej szafy? do życia?), próbując różnych sposobów – łagodnych (lira) i radykalnych (siekiera). Owidiusz pisze w Przemianach, że Pomonę, która unikała mężczyzn, uwiódł bóg Wertumnus. Najpierw perswadował pod postacią staruszki, a potem zmienił się w młodzieńca. Zresztą Wertumnus przybierał rozmaite postacie wyobrażające różne pory roku. Pomona, już jako żona, miała podobno starzeć się i młodnieć wraz nim, bez ustanku. W jakimś więc sensie nie podlegała zwyczajnym prawom przemijania. U Grochowiaka wyraźnie brakuje tej mocy. Tkwi uwięziona, zupełnie bierna.

 

I w całej tej trudnej sytuacji słychać westchnięcie, które poeta każe nam łączyć z dźwiękiem zzuwanych przez kata pantofli. Kto wie, czy w tych pantoflach nie ulokował autor kluczowego oksymoronu – zasadę rządzącą światem wiersza. Brutalność kata, a jednocześnie łagodność jego pantofli. Muzyka współczesna, ale uładzona. Cóż to za rzeczywistość buduje przed naszymi oczami poeta. Dużo różnych odgłosów i scen, które wywołują... No właśnie, co? Wydaje się, że pewien nastrój, coś nieuchwytnego i nietrwałego. Może trochę przerażającego, nieuniknionego. Muzyka doskonale potrafi „opisać” taką sferę wrażeń niewypowiedzianych. Tymczasem treść wcale nie przybliża nas do sedna:

Jesz­cze wdo­wy to w biu­stach no­szą jako wzgar­dę
Jesz­cze mni­si hoł­du­ją zło­ci­ste pod­gar­dle
Jesz­cze we­lon we­sel­ny kła­dzie się do pu­dła
Mię­dzy ma­ski
Ogar­ki
Lamp wy­sty­głych źró­dła

 

Jeszcze i jeszcze… Kolejne zagadki. Mowa o pokusie i niedostępności, a nieco później o „wykończeniu” i zamknięciu, skoro nawet welon weselny składa się do pudła. Zatem: było wesele, a teraz nadchodzi cisza. Za moment nie będzie miejsca na muzykę ani nawet na pojedynczy dźwięk. Poeta kończy ten obraz bardzo pesymistycznie.

 

Ale wróćmy jeszcze do wersów otwierających. Oto muzyka Bairda najpierw wprowadza nas w nastrój pogodny, by za chwilę przygnieść nostalgią. Czyż nie przypomina to naprzemiennej linii życia (i cyklicznego pochodu pór roku)? Albo ten welon weselny... złożony między maski (pośmiertne?) i „lamp wystygłych źródła”. Wszystko to jakieś przewidywalne, a jednocześnie przykre. Linia życia… Jak w umuzycznionych przez Bairda sonetach Szekspira – jest miejsce na radość, refleksję, smutek. Na jesień, zimę i sad ścięty melancholią (wszak Pomona zamknięta w szafie malowidła).

 

W tym krótkim wierszu Stanisława Grochowiaka wrażeniowość dosłownie przytłacza. Wszystkie te estetyzujące obrazy, mitologiczne przywołania, podparte westchnięciem i śpiewem ciągi skojarzeń mają swój kierunek i cel. Biegną różnie. Choćby w stronę... pudła, które – czy aby na pewno jest tylko pudłem? A może trumną, do której włożono welon weselny? Zbyt dużo pytań, choć ten turpistyczny Grochowiakowy świat kusi i spać nie daje. Bo kusi tajemnicą przemijania i właściwie od tego należałoby rozpocząć naszą wędrówkę. Ale pora ją kończyć, bo oto mamy w tym wierszu do czynienia z pewną kadencją – z opadaniem narracji. Z początku podmiot próbuje „uchwycić” tajemnicze wrażenie, by – pod koniec – wyciszyć opowieść, nie rozwiązując zagadki. Słowa giną, zatrzymują się litery. I muzyki też już nie ma...


Jakub Beczek 


[1] Stanisław Grochowiak, *** (Coś jak Bairda muzyka do wierszy Szekspira...), [w:] Wiersze wybrane, Warszawa 1978, s. 109.