Po prawdzie dobrany repertuar i stylistyka wykonania będą im przypominać o szukaniu tytułowych wpływów. Idąc od Bacha samego (II Partita c-moll i dwa numery z Das Wohltemperierte Klavier) przechodzimy poprzez romantyczne transkrypcje (Busoniego i Liszta), by dotrzeć do Chopinowskiej Sonaty h-moll. Naturalnie! – przecież ten sam utwór również „po bachowsku” grał w swoim czasie Gould. Ale Laurence Oldak nie ma z nim nic wspólnego – to zupełnie inna interpretacja, mimo że także oparta na logice i rygoryzmie konstrukcyjnym, ukazywanym w krótkiej artykulacji, kontrolowanej przez wypracowaną pedalizację. I to jest właśnie ciekawe.
Bach Oldak jest prosty, klarowny i w miarę śpiewny. To znakomite kreacje wedle współczesnych metod grania tej muzyki na fortepianie. Jednocześnie jest tyleż naturalny, co i wstrzemięźliwy w swej polifonii – kontrapunkt wyraźny, ale nie ukazywany jako wyrazista opozycja: pozostaje akompaniamentem dla głosu. Partita jest przy tym energiczna, preludia i fugi choć jaśniejsze, zarazem bardziej refleksyjne. Podobnie klarownie, choć nieco ciemniej i gęściej, brzmią transkrypcje – nie czuje się tu jednak tej specjalnej fortepianowej jakości, jaką nadawali im autorzy, Liszt i Busoni – najwybitniejsi pianiści w dziejach. I równie klarowny jest wreszcie Chopin. Klarowny i stroniący od instrumentalnego blasku, którego jego muzyka zasadniczo jest pełna – także w Sonacie h-moll.
Dominuje naturalna w takim kontekście lektura polifoniczna – ale bynajmniej nie wykorzystana krańcowo. Zawsze pozostajemy przy chopinowskiej rozpoznawalności – nie ma śladu wycieczek, na jakie pozwala sobie Pogorelić np. w trio, środkowej części Scherza tej Sonaty, gdy na wierzch wyciąga głosy dolne i środkowe, przykrywając nimi melodię górnego. Tutaj klarowność ogranicza się do zachowywania porządku, który generuje też ruch krótkimi oddechami – do kreski taktowej. Zważywszy jednak na wrażliwość pianistki na kształtowanie planów ostatecznie interpretacja okazuje się ciekawa – największą ofiarą okazuje się, zaskakująco, część zdawałoby się z samej swojej natury najbardziej dla takiej interpretacji odpowiednia: Largo. Rozpisana wielowarstwowo muzyka jakby zatrzymywała się w miejscu (mimo zwykłego, dość szybkiego tempa): zwłaszcza w środkowym sostenuto zamiast płynnego ruchu (wzmocnionego trójdzielnym metrum) unosimy się w stojącej wodzie. Może jednak Chopina nie warto czytać przez pryzmat Bacha?
Mimo to z przyjemnością nie tylko słucha się, ale wręcz wraca do tego nagrania. Z pewnością jest to zasługą jego logiki, starannej konstrukcji, a uzupełnioną też urodziwym dźwiękiem. Wykoncypowane nagranie ma bowiem także walory czysto zmysłowe, czyli ciemne, naturalnie dźwięczne, kontrolowane brzmienie (kontrolowane wprawdzie w ograniczonym zakresie dynamiki, w którym bachizująca pianistka realizuje całą narrację) oraz zaokrąglone frazy.
Na zakończenie ponadto żegnamy się zwrotem ku postbachowskiej emocjonalności, w postaci czarująco zagranej sonaty Carla Philippa Emanuela Bacha. Płyta, zaskakująco intrygująca, prowadzi wręcz do niecodziennych uroków.