Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Co nam zostało z Beethovena?

Mijają właśnie dwa i pół wieku od urodzin Ludwiga van Beethovena. Co się przez ten czas zmieniło? W tym, co interesowało kompozytora, czyli w muzyce, właściwie wszystko.

Ludwig van Beethoven Foto: Shutterstock/ Ernando Febrian

On sam, przejmując pałeczkę po Mozarcie i jego ostatnich symfoniach, po oratoriach Haydna, wprowadzał muzykę na Olimp sztuk wszelkich, czyniąc z niej najwyższe powołanie i symbol nieograniczonych możliwości ludzkości. Niebawem słowami podsumowali to filozofowie – ale Beethoven dokonał tego samymi swymi dziełami, otwierającymi nowe, nieoczekiwane horyzonty znaczeń i emocji. Twórczość Beethovena była wyzwaniem – i to także było miarą jego wielkości. Dla współczesnych był trudny, nie nadążali za nim. Nawet jeżeli go podziwiali, to z rzadka tylko rozumieli. Oczywiste było jednak, że nie może to być powód do odrzucenia kompozytora, a przeciwnie: kierunek, w którym musi podążyć za nim ludzkość. Imperatywem było zrównanie się z wybitnym, genialnym twórcą, a nie zrównanie jego do swojego poziomu.

Co się natomiast dzieje dzisiaj? Proponuję zajrzeć do zapowiedzi wydarzeń w samym sercu obchodów jubileuszu: Beethoven-Haus w Bonn. Prawda, że nie jest już nadzwyczajną atrakcją wykonanie utworu, choćby największego, jak Missa Solemnis. Cóż z tego, że zagrałoby się cykl sonat fortepianowych lub kwartetów smyczkowych – nawet bez pandemicznego przeniesienia kultury do Internetu jest ich dość: na płytach, na koncertach jak świat długi i szeroki (nawet w Polsce cały zbiór kwartetów, wprawdzie rozłożony na dwa lata, planował Festiwal Wielkanocny im. Beethovena), w transmisjach radiowych, a wreszcie w Internecie, na spotifajach i jutiubach. Z kolei wykłady lub publikacje? Wszystko już było, no i ile osób to zainteresuje? A przecież w dobie fejsbuka kluczową sprawą są zasięgi i masowo klikane lajki. Potrzeba jakichś specjalnych atrakcji, czegoś, co – jak w niewypowiedziany, ale jawny sposób sugerują organizatorzy – podprowadzi (zbyt) trudnego Beethovena do naszego współczesnego progu. Proszę bardzo więc: wykonane zostaną dwie nowe kompozycje – Ode to Joy Quincy Jonesa i Opus 2020 Maksa Richtera, którego zapowiedź można obejrzeć tutaj... i to raczej pewnie wystarczy, bo „kompozycje” Richtera polegają na tym, co w tytule podlinkowanego video, czyli zapętleniu prostego motywu, z powtarzanym banalnym akompaniamentem. Doprawdy, potrzeba było Beethovena, z jego nieskończoną śmiałością wizji, rewolucyjną siłą przełamywania konwencji, wymaganiem od słuchacza zrozumienia dla rosnącej złożoności, przekazującej coraz gęstszą muzyczną tkankę – i coraz gęstsze i gorętsze posłanie – by dojść do nastrojowej muzyczki („landscape”, jak mówi jej autor), swą nazwą określającą wprost cały jej artyzm: minimalizm. W wypadku Richtera termin ten należy przy tym rozumieć całkowicie dosłownie. Tak czy owak: dzisiejszym kluczem do kompozytora maksymalistycznego, być może najbardziej maksymalistycznego w dziejach, będzie – najbardziej minimalny minimalizm. Czy oba nurty mają ze sobą coś wspólnego? Dokładnie tyle, ile ma Beethoven, artysta gwiżdżący na wszelkie konwenanse, w tym na sukces medialny i komercyjny, z Maksem Richterem – muzykiem całkowicie podporządkowanym dążeniu do sukcesu medialnego i komercyjnego.

I być może tyle mają wspólnego z Beethovenem i nasze czasy.

Promyk nadziei? Zbyt wielkie słowa, ale na tym tle urocze zdało mi się uczczenie rocznicy przez naszą instytucję: Narodową Orkiestrę Polskiego Radia w Katowicach. Odwrócenie się tyłem do pompatycznych gestów i zwyczajny – ale w wypadku Beethovena nigdy nie jest to faktycznie „zwyczajny” – wieczór kameralny: sonaty i wariacje wiolonczelowe. Spotkanie dwojga muzyków, w nie najbardziej popularnych, choć oczywiście bardzo znanych utworach. Bardzo znanych, ale wciąż domagających się studiowania – zwłaszcza Sonaty z op. 102 należą do wielkich Beethovenowskich zagadek, na równi z innymi jego późnymi utworami. Te „urodziny Beethovena” obchodzone będą jutro, 17 grudnia o godz. 19.30, w tym miejscu.

Czy to idealny sposób na rocznicę Beethovena? Na pewno nie, bo taki pewnie nie istnieje, tym bardziej w obecnych warunkach, gdy wybór możliwości działania jest tragicznie ograniczony. A może po prostu nie jesteśmy już w stanie oddać Beethovenowi takiego hołdu, na jaki zasługiwał? Bo jego cele, jego posłanie są nam już kompletnie obce i zupełnie nie potrafimy ich zrozumieć?


Jakub Puchalski