Śpiew ptaków to muzyka niewymyślona, grana z nut, których nikt jeszcze nie widział.
Wilga (zwana zofijką, bo przylatuje do Polski w maju, gdy wypadają imieniny Zofii) wydaje piękny fletowy dźwięk Foto: pixabay/domena publiczna
W naturze ma swój wymiar praktyczny, lecz przede wszystkim zachwyca przygodnością, wszechobecną niespodzianką. Byli w historii kompozytorzy, których ptasi dźwięk zachęcał do własnych poszukiwań. Inni kazali instrumentom naśladować trele, by odtwarzały efekt tła, dodatek do głównej linii tonów. Ale ptasie popisy wykraczają daleko poza muzykę. Występy upierzonych wykonawców nieraz wpadały w sidła słów, a owocem takiej szarpaniny były przeróżne dźwiękowe „protezy” w postaci onomatopeicznych ciągów, pomysłowych udziwnień mowy. Jeszcze inaczej „działa” Wilga muzyczna Jerzego Harasymowicza:
Wilga wyfruwa z koszyczka. To jasne, wyrusza przecież z gniazda, które w naturze przypomina kapsułę. Jeśli przyjmiemy umownie, że kosmiczną, to i słońce pojawia się tu nieprzypadkowo. Jest to w zasadzie ptak egzotyczny, a więc „nie z tej ziemi”. Dlatego, być może, wydawany przez wilgę dźwięk, jak na kosmitę przystało, zdolny jest poruszać świat nieożywiony. W magicznej scenie flet, jako przedmiot dumny, bo ukończony, o ustalonym celu, zaczyna się w sobie zapadać. To znaczy, wraca do tego momentu, kiedy jeszcze był drewnem, a nawet wcześniej – częścią drzewa. To wtedy w żywym ciele rośliny powstają sęki. Te niedoskonałości wskazują na liczbę potknięć, które dawno się zabliźniły, ale teraz – w obliczu – uwodzącego śpiewu znów zaczynają boleć. Co prawda, mógłby poeta napisać, że instrument zakwita, ale z zazdrości się raczej nie zakwita – zazdrość zżera, sprawia, że się potwornieje i usycha. Flet na ogół sam pożąda adoracji, a tutaj – gdy role się odwróciły – on tylko słucha, a dźwięk wydobywa ktoś inny. Sęk w drewnie to pozostałość po obumarłej gałęzi, która może i byłaby piękna jak – nie przymierzając – śpiew, ale jej nie ma. Jest za to ptasia muzyka, która zawstydza i swoją doskonałością sieje spustoszenie:
Następuje w tych wersach dalszy ciąg degradacji tego, co wilgą nie jest, aby jeszcze bardziej podkreślić jej pierwszeństwo. Wobec naturalnych ptasich dźwięków nawet śpiewaczka przypomina niezdarną niedźwiedzicę. Poeta nie daje zbyt wiele miejsca na reakcję, o ile reakcja ta jest w ogóle konieczna, skoro tytułowy ptak, każda jego „manifestacja” nie pozostawia złudzeń co do wtórności i odtwórczości najwspanialszych nawet arii. I na dodatek kolory. Przy zwinnym i barwnym ptaku śmieszyć muszą teatralne ruchy śpiewaczki – tej białej niedźwiedzicy. Na scenie wystąpią obie, ale głosu udzielić wolno tylko jednej. Śpiewaczka co najwyżej się poruszy, niezgrabnie przemieści. Zresztą poeta już się nią nie interesuje. Woła bezpośrednio do swojej bohaterki:
oznajmiająca jednocześnie
Tak więc z jednej strony delikatność, słodycz i słońce, a z drugiej – mrok, tortury, śmierć. Śpiew, który zachwyca pięknem, i ptasia o to piękno zazdrość. Czyżby dlatego wilga zajadała się gąsienicami, aby tym niezdarom nie dać szansy przemienienia się w śliczne wielobarwne motyle? Cudowny śpiew nie znosi konkurencji, jest jednocześnie olśniewający i okrutny, niczym doskonała sztuka – potrafi ranić, zwodzić na mieliznę i zabijać. Czyli już nie wystarcza, że flet cały z zazdrości „sęków dostaje”, ale ptasie piękno chce być po prostu jedyne. Co ciekawe, wilga rzadko kiedy stąpa po ziemi, woli przesiadywać w koronach drzew i komponować w samotności. Dlatego trudno dojrzeć ją na łące czy fruwającą po niebie. Jest ponad ziemią i powietrzem, trzeci z żywiołów lubi zapowiada
(deszcz, który łamie skrzydła motylom), a czwarty zaistniał już pod postacią palącego się ze wstydu (lub z zazdrości) drewnianego instrumentu. Wilga nigdy nie dołącza do istniejącego chóru. Jest to ptak-zwiastun. Kiedy się pojawia, zawsze coś oznajmia, ale też zjawiska zwyczajnie wywołuje. Tak jakby deszcz padał dopiero na ptasie zawołanie. I ptak zagra. A muzykę swą generuje w planie bardzo szerokim, monumentalnym wręcz, skoro
Jak słychać, charakterystyczny śpiew wilgi sprowadził poeta zaledwie do trzech repetowanych sylab, które poza tym, że „grają”, to również komunikują. „Zofijka”, drugie imię tego ptaka, zbieżne jest z majowymi imieninami, kiedy zwykło się oczekiwać wilgi wracającej do Europy z dalekiej podróży. Ale nie tylko z wiosenną Zofią można kojarzyć bohaterkę wiersza. W tradycji Kościoła była inna Zofia – wdowa, której trzy córki skazano na męczarnię i śmierć za to, że ich matka odmówiła złożenia ofiary pogańskiej bogini. I dopiero w ramach takiej interpretacji jasne stają się wspomniane wcześniej „tortury”. Żywot motyli nie jest długi i wilga o tej zbliżającej się śmierci informuje. Bo w jej śpiewie może chodzić także o przeczucie pewnego niepokoju, który zwiastuje zmianę. Ot, choćby załamanie się pogody i deszcz. A po deszczu? To już wiemy, wychodzi słońce i wilga wylatuje ze złotego koszyczka. Historia się powtarza. Śpiew wilgi z pewnością ma więc charakter głęboko elegijny, przypomina o tym, że coś się kończy i nieodwracalnie ginie. Ale gdy wilga ponownie wylatuje w świat, to znaczy, że na jakiejś zasadzie cały ten mechanizm zaczyna działać od nowa. Co w takim razie oprzeć się może takiej przemianie? Być może miłość, której – wydaje się – w tym wierszu jak na lekarstwo. W ostatniej części poeta scala jednak ptasią muzyczność ze skojarzeniem bardzo ludzkim:
Nie bez przyczyny pojawia się w tej kodzie atrybut tak bardzo kobiecy jak sukienka. W ten właśnie sposób motyw miłości i śmierci, zwiewnej sukienki i złotego całunu, nieba i ziemi splata się w jeden znak. Wilga gra swój utwór, zamykając w nim lęk przed nieznanym, ale też obietnicę spotkania, spełnienia wręcz. Wszak Miłość (Agape) to imię najmłodszej z córek św. Zofii. Może więc nie wszystko stracone, gdy las zmienia się w „Chin operę”, a po tym lesie niesie się dźwięk.