To fragment zdania wyjęty z felietonu Stefana Kisielewskiego z 1957 roku, opublikowanego w Tygodniku Powszechnym w cyklu „Gwoździe w mózgu”. Można zatem zapytać, co robi osobnik wygłaszający takie poglądy na portalu szacownego „Radia Chopin”? Nie dajmy się zwieść przekorze Kisiela (to był jeden z jego pseudonimów). Sam kiedyś napisał: „Przekora jest intelektualnym instynktem samozachowawczym”. Na tym przekonaniu Stefan Kisielewski zbudował strategię umysłowej niezależności, wykształcił w sobie umiejętność głoszenia poglądów będących wynikiem jego osobistych analiz nie podporządkowanych żadnym ideologicznym modom czy doraźnym presjom. Dla niektórych był przede wszystkim pisarzem politycznym, walczącym, często w zawoalowany sposób (cenzura!), z systemem komunistycznym. Ale już od czasów studenckich pisał wiele o muzyce. Miał ukształtowane w młodości poglądy na istotę muzyki. Walczył z romantycznym przekonaniem jakoby muzyka była przede wszystkim wyrazem uczuć, a nie „czystą formą”, nie negował jednak niezaprzeczalnej wartości muzyki romantycznej w jej najszczytniejszych przejawach. Dwa teksty poświęcił Chopinowi – jeden w zbiorze esejów Gwiazdozbiór muzyczny, drugi w cyklu felietonów Z muzyką przez lata. W obu tekstach podkreśla odkrywczość i niepowtarzalność Chopinowskiej muzyki, pisząc: „Fortepian, instrument salonów, stał się pod jego palcami owym fortepianem – symbolem z Norwidowskiego wiersza.” Kim był zatem człowiek podziwiany za rozległość zainteresowań, aktywny na wielu polach, pozornie tak od siebie odległych, jak muzyka i polityka?
Urodził się 110 lat temu, 7 marca 1911 roku w Warszawie. Ojciec Stefana, Zygmunt Kisielewski – pisarz i dziennikarz – był spadkobiercą teatralno-literackiej tradycji swych przodków. Matka, Salomea z domu Szapiro była nauczycielką przyrody i fizyki w gimnazjum. Rodzice Stefana, ludzie o szerokich zainteresowaniach kulturalnych, często chodzili z synem do Filharmonii Warszawskiej. Tu mały Stefan zachwycił się nowatorstwem muzyki Debussy`ego i Ravela, ale gdy usłyszał Symfonię klasyczną Prokofiewa stał się zagorzałym wielbicielem nie tylko tego kompozytora, ale całego nurtu, któremu nadano miano „neoklasycyzmu”. Zauroczenie było tak silne, że chłopiec rozpoczął naukę muzyki, która doprowadziła go do Konserwatorium Warszawskiego. Ukończył je w 1937 roku otrzymując dyplom z kompozycji, którą studiował u Kazimierza Sikorskiego (wcześniej u tego pedagoga ukończył kurs teorii muzyki) i fortepianu pedagogicznego w klasie Jerzego Lefelda. Z okresu studiów pochodzi zabawny, z dzisiejszego punktu widzenia, epizod. Stefan Kisielewski wziął udział w strajku studentów w obronie Karola Szymanowskiego, zmuszonego do rezygnacji z funkcji rektora Szkoły Wyższej, stanowiącej część Konserwatorium. Za największego przeciwnika twórcy Harnasiów uważano Eugeniusza Morawskiego, który został rektorem ujednoliconego wkrótce Konserwatorium. Choć Morawski znajdował się w Komisji Dyscyplinarnej, która niesfornych studentów karała zawieszeniem w prawach studentów (Kisielewski dostał zawieszenie na 3 miesiące), to we wspomnieniach z wielką estymą pisze o profesorze potrafiącym w najbardziej opornych uczniach rozbudzić „wyobraźnię dźwiękową”. Jego muzyce, do niedawna niesłusznie zapomnianej, poświęcił też specjalny esej. Choć swą edukację muzyczną rozpoczął Kisielewski od fortepianu, to jednym z niewielu zachowanych utworów z tamtych czasów jest Kwartet smyczkowy zwracający uwagę nie tylko przejawami typowego dla kompozytora muzycznego humoru, umiejętnością budowania narracji z bardzo prostych tematów, ale upodobaniem do technik polifonicznych. Te łączył Kisielewski z dziedzictwem jedynym i niepowtarzalnym – sztuką Jana Sebastiana Bacha. Esej poświęcony lipskiemu kantorowi rozpoczął zaskakującym stwierdzeniem: „Bach jest ojcem muzyki naszej epoki.”
Sztuka fugi Bacha i Symfonia klasyczna Prokofiewa to symboliczne klamry, w których zawiera się cała filozofia muzyki Stefana Kisielewskiego. Swoim poglądom dał wyraz już w czasach studenckich polemizując np. z Konstantym Regameyem, który uznawał dualizm treści i formy. Tak zwana „treść uczuciowa ” muzyki jest wytworem wyobraźni słuchacza twierdził Kisiel, natomiast sama muzyka stanowi jedynie „układ elementów formalnych.” Formułując taki pogląd w sposób najbardziej wyrazisty w artykule Czy muzyka jest niehumanistyczna? wydrukowanym po raz pierwszy w miesięczniku Znak w 1948 roku, autor miał w późniejszych latach kłopoty z przystosowaniem swoich tez do nowych zjawisk, nowych trendów w muzyce, jakie przyniosły np. kolejne festiwale „Warszawskiej Jesieni”. Obserwując i komentując awangardowe dzieła lat 60-tych XX wieku, stwierdził Kisielewski z rozbrajającą szczerością: „Wszystkie te eksperymenty są mi bliskie swym temperamentem i podniecają mnie, ale nie muzycznie, tylko intelektualnie.” Sam, jako kompozytor pozostał wierny zasadom neoklasycyzmu wykształconym w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku. Ale przestrzegał: „Wprawdzie mamy dziś wiele upodobań wspólnych z epoką klasyków, np. w dziedzinie rytmu, faktury, formy, lecz mimo wszystko postawa wewnętrzna wydaje się diametralnie różna (…) nasze efekty są brutalne ale mniej silne, raczej przekorne i demoniczne a nasza zwięzłość bywa oschła i kostyczna.” Ilustracją takiej postawy może być Koncert na orkiestrę kameralną z 1943 roku, zaginiony, ale zrekonstruowany przez kompozytora w 1949 roku. Zbudowany według klasycznych norm: cz. I – allegro sonatowe, cz. II – forma ABA, cz. III – rondo – utwór pełen jest muzycznego humoru, zaskakujących zwrotów. Wystarczy przywołać „romantyczną” z ducha kadencję solowych skrzypiec w utrzymanej w rag-time`owym stylu części III. Jednak w późniejszych utworach kompozytor próbuje przyswoić nowy wówczas język sonorystyczny porzucając ścisłe klasyczne formy na rzecz operowania motywami, dźwiękowymi mobilami. Tytuł Spotkania na pustyni dla 10 wykonawców z 1969 roku nie jest utworem programowym – bronił się Kisiel przed zarzutami, że odstąpił od idei „czystej formy”. Tytuł wziął się stąd, że jest tam reminiscencja z Karawany Ellingtona… Najbardziej „sonorystyczne” z ducha utwory Kisielewskiego, to Cosmos I z 1970 roku, z rozbudowaną perkusją, i Symfonia w kwadracie z 1978 roku – połączenie ulubionego przez kompozytora moto perpetuo z sonorystyczną estetyką brzmienia ukazaną trochę w krzywym zwierciadle. Ale syntezą wszystkich muzycznych fascynacji Kisielewskiego jest pisany przez 11 lat – od 1980 do 1991 roku – Koncert fortepianowy, z umieszczonym w trzeciej części gawotem, skomponowanym „aby uczcić pamięć mojej ulubionej Symfonii klasycznej Prokofiewa” – napisał kompozytor w komentarzu. Podczas prawykonania, które odbyło się 24 września 1991 r. w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, Marek Drewnowski – wykonawca partii solowej – i Orkiestra Filharmonii Śląskiej pod dyrekcją Jerzego Swobody, zostali zmuszenia do bisu, powtórzenia owego Gawota. Ciężko już chory kompozytor wysłuchał transmisji koncertu w szpitalu. Zmarł trzy dni później. Można zapytać – dlaczego ten niedługi utwór powstawał przez tyle lat? Wystarczy prześledzić biografię artysty, dla którego muzyka była „wierną i wyrozumiałą” przyjaciółką, zdradzał ją jednak dla polityki (dwukrotnie był posłem na Sejm!), publicystki politycznej, twórczości literackiej (napisał 13 powieści, wliczając w to niedokończoną Zanim nadejdzie śmierć). Pod koniec życia ubolewał, że za mało czasu poświęcił muzyce, gdyż jego publicystyka polityczna, głównie ze względu na cenzurę, miała ograniczony zasięg. Książki wydawał za granicą, w „Kulturze Paryskiej” i to pod pseudonimami. Z cenzurą zmagał się Kisielewski także jako muzyk. Kilkakrotnie nie dopuszczono do wykonania jego utworów. Skomponowaną w 1952 roku II Symfonię uznano za „formalistyczną”. Doczekała się nagrania radiowego w 2000 roku, zaś wykonania koncertowego w 2016 roku. Stefan Kisielewski, zatrudniony w 1945 roku w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie jako wykładowca przedmiotów teoretycznych, musiał w 1949 roku opuścić mury uczelni. Na Zjeździe Młodzieży Artystycznej odbywającym się w Poznaniu wygłosił bowiem referat, którego główną tezą było to, że zadekretowany przez władze socrealizm, jako główny kierunek w twórczości artystycznej, to „nonsens”. Przedtem udało mu się powołać do istnienia Ruch Muzyczny, którego przez pewien czas był redaktorem naczelnym.
Dziś, z perspektywy 30 lat od śmierci artysty, inaczej patrzymy na jego imponujący dorobek twórczy. Już nie z takimi emocjami, które towarzyszyły tym, którzy Kisiela znali, choćby przelotnie. Zmieniły się czasy, warunki życia, odeszli ci, z którymi Kisiel się przyjaźnił lub spierał. Kto dziś zechce zrozumieć istotę konfliktu, jaki rozgorzał między redakcją Tygodnika Powszechnego a jej wieloletnim współpracownikiem, redaktorem ostatniej strony – Kisielem? Wielu pyta, jak zareagowałby Kisiel na obecne zdarzenia i konflikty. Z pewnością pozostałby outsiderem, pilnie jednak śledzącym kolejne zjawiska.
Trudno przecenić dorobek Stefana Kisielewskiego w dziedzinie publicystyki muzycznej, choć niektóre jego tezy, jak choćby ta o zmierzchu opery jako „syntezy sztuk” wydają się mocno przesadzone, wręcz nieprawdziwe. Kisielewski z uwagą śledził rozwój muzyki, nie tylko „filharmonicznej”: fascynował go jazz, czemu dał wyraz w wielu tekstach, formułując nawet kontrowersyjne tezy o wpływie harmoniki Skriabina i Wagnera na rozwój muzyki jazzowej. Prawdziwym pomnikiem muzycznego pisarstwa Kisielewskiego są jednak teksty ze zbioru Gwiazdozbiór muzyczny poświęcone sylwetkom kompozytorów i to nie tylko tym ulubionym, jak Bach, Prokofiew, Strawiński, ale także tym, do których autor czuł estetyczny dystans, jak na przykład Wagner czy Schönberg. Ale i o nich pisał w sposób fascynujący, z wnikliwością analizując estetyczne wybory każdego z nich.
Stefan Kisielewski skomponował kilkadziesiąt utworów (wiele z nich zginęło podczas wojny), nie licząc muzyki teatralnej, filmowej i tzw. „użytkowej”. Swoje estetyczne credo sformułował w 1964 roku w odpowiedzi na krytykę po wykonaniu Symfonii na 15 wykonawców: „Terenem, który mi jak na razie całkiem wystarczy, jest balansowanie na styku tonalności i atonalnej, „kubistycznej” deformacji, wszelkie zaś kombinowane czy spontaniczne serializmy nie dla moich, widać, predyspozycji zostały stworzone.” Ta nuta ironii, a może i autoironii, obecna jest także w wielu utworach Stefana Kisielewskiego.
7 marca, w niedzielę, w godz. 15-17 zapraszamy na audycję specjalną poświęconą Kisielowi, autorstwa Małgorzaty Gąsiorowskiej.