Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Gardiner i trudne triumfy Beethovena

Kompozycja bywała dla Beethovena wyzwaniem. W tym sensie był już twórcą romantycznym: przekraczał granice, ale niekoniecznie przychodziło mu to z łatwością. Czuł opór materii – i walczył z nim. Potęga geniuszu, ów niewiarygodny rozmach, jaki potrafił nadać muzyce oraz siła woli dążącej bezkompromisowo do wyznaczonych sobie celów ostatecznie pozwalały mu zwyciężać. Missa solemnis należy do jego największych triumfów. Tak zdobyte sukcesy stawiają jednak późniejszym interpretatorom najwyższe wymagania, dlatego właśnie wykonanie Mszy uroczystej pod batutą Johna Eliota Gardinera podczas festiwalu Wratislavia Cantans zelektryzowało słuchaczy z całej Polski.

Wratislavia Cantans: John Eliot Gardiner po wykonaniu Missy Solemnis Beethovena. Foto: Sławomir Przerwa

Słuchacze ci zjechali do wrocławskiego Narodowego Forum Muzyki z najróżniejszych miejsc, inni mogli zasiąść przed radiem, gdzie Dwójka transmitowała wyjątkowy koncert. Wyjątkowy, gdyż Gardiner należy do najwęższej grupy dyrygentów, którzy w wielkiej Mszy Beethovena nie błądzą, lecz trafiają prosto do celu. A że nie jest to łatwe, dość sięgnąć po rejestracje podpisane przez takich kapelmistrzów, jak choćby Karajan albo Bernstein – a tym bardziej, już we współczesnych czasach, przez naprawdę trudnego do przebrnięcia (ten znój „uroczystego” grania!) Thielemana. Wybitni dyrygenci (nawet wielki Clemens Krauss!) – wybitnie grzęznący w pełnej treści Beethovenowskiej formie, opatrzonej jeszcze tytułem podkreślającym jej podniosły charakter. Wielkość nie powinna jednak być mylona z namaszczeniem. Beethoven był twórcą niezwykłych energii – i to twórcą obrazowym. Także – a może nawet przede wszystkim – w Missy solemnis.

Msza jest liturgią, czyli służbą odtwarzającą historię zbawienia, którą składa się na ołtarzu niebiańskim – każde zdanie, każde słowo wręcz ma więc tu szczególne znaczenie. Trzeba je rozumieć, trzeba oddać ich sens w muzyce – zwłaszcza że kompozytor prowadził swoją narrację zgodnie z retorycznymi wymaganiami – trzeba też jednak połączyć je z formą muzyczną, ta zaś nie jest tu wcale prosta. Msza jest ogromna i bardzo zróżnicowana wyrazowo, pietyzm Kyrie łatwo zamienić w smętne snucie, a następnie ze strachem rozmyć energię Glorii – albo, dla odmiany, kompletnie przytłoczyć nią i resztę utworu, i słuchaczy. Jak uniknąć takich pułapek wskazał niegdyś Arturo Toscanini – dochodząc zresztą do tego wyniku stopniowo. Jeszcze w 1939, gdy dyrygował koncertem BBC, a także rok później, już z własną NBC w Nowym Jorku, nie osiągał tej koherencji, jaką odznacza się ostatecznie nagranie z 1952 – najszybsze ale i najbardziej precyzyjne, najbardziej zrównoważone, będące pewnie szczytowym osiągnięciem późnych lat Toscaniniego. Zapewne właśnie równowaga jest tu jednym z pojęć kluczowych: zestawienie – przy ekstremalnych wymaganiach formalnych i technicznych (fugi, bardzo szybkie przebiegi nasycone detalami, operowanie skrajnymi rejestrami) – mas chóru, solistów i orkiestry (zarówno w potężnych tutti, wspartych organami, jak i składach bardzo kameralnych), musi być pieczołowicie i drobiazgowo opanowane przez dyrygenta (mimo rozmachu!), by nie wpadać w chaos, nie ulegać najsilniejszemu zespołowi, ale też by nie tracić z oczu spójności formy. Toscanini doszedł do tego, narzucając równowagę przy wyrazistym pulsie i energii, podkreślanej przez szybkie tempa.

Inny sposób znalazł Otto Klemperer. Kojarzony z ciężką, germańską tradycją – tylko niekiedy słusznie – w rzeczywistości kreował muzykę jak monumentalne budowle. Monumentalne, ale tektoniczne, skonstruowane z potężnych granitowych brył, w których nie brak jednak miejsca na architektoniczny detal. Wbrew pozorom Klemperer wiedział jednak, że muzyczna konstrukcja wymaga właściwego tempa – i jego niespełna 79-minutowa Missa solemnis powinna dać do myślenia tym, którzy wciąż potrzebują na nią więcej czasu. To wizja najbardziej monumentalna, lecz żywa i spójna, precyzyjnie logiczna – a przy tym przejrzysta. W ten jedyny, właściwy dla Klemperera sposób, w którym każdy dźwięk pojawia się w idealnym dla siebie miejscu w przestrzeni i w czasie.

Zrównoważony, nasycający muzykę detalami, ale energiczny i precyzyjny Gardiner, przed ponad trzydziestu laty, gdy po raz pierwszy nagrywał dzieło Beethovena, poszedł wyraźnie tropem Toscaniniego. Dziś z pewnością nie zmienił drogi – lecz wyraźnie ją wzbogacił. Jego obecna wizja Missy solemnis była najbardziej retoryczną, z jaką dotąd się zetknąłem: takie gesty, jak delikatna czułość, z jaką potraktowana została część Et incarnatus (mówiąca o wcieleniu) albo Benedictus, w którym solo skrzypiec z towarzyszącą mu orkiestrą zdawało się nieledwie materializować owego „błogosławionego, który idzie w imię Pańskie” – to coś absolutnie wyjątkowego w historii interpretacji utworu. Brytyjski dyrygent – jedna z ostatnich postaci, która stając na podium faktycznie kreuje muzykę – zapisał się w tej historii już dawno. Teraz wpisał do niej także wrocławski festiwal.

Jakub Puchalski

Wratislavia Cantans, 12 IX 2022:

Lucy Crowe – sopran

Ann Hallenberg – mezzosopran

Giovanni Sala – tenor

Matthew Rose – bas

The Monteverdi Choir

Orchestre Révolutionnaire et Romantique

dyr. John Eliot Gardiner