Pod względem punktów jednoznacznym, aczkolwiek artystycznie bynajmniej nie oczywistym wynikiem zakończył się w ubiegłym tygodniu III Classic Piano International Competition – duży międzynarodowy konkurs pianistyczny, jaki odbył się w dniach 4-26 lutego w Dubaju. Aż 15-osobowe jury, o bardzo ciekawym składzie, przez trzy tygodnie w czterech etapach wybierało grono laureatów spośród 70 młodych pianistów.
Arina Antonosyan Foto: mat. pras.
Wraz z międzynarodową grupą krytyków muzycznych (z mediów muzycznych z Włoch, Francji, Belgii, Japonii, Chin i Korei Południowej) miałem okazję przysłuchiwać się finałom rywalizacji. Dotarło do nich 9 pianistów, a był to drugi już etap konkursu z udziałem orkiestry: także poprzedni polegał na wykonaniu dwóch obowiązkowych utworów koncertowych. W tym III etapie znalazł się jedyny Polak biorący udział w turnieju – Mateusz Krzyżowski, który wcześniej zwyciężył w odbywających się w ubiegłym roku w Warszawie eliminacjach (podobne miały miejsce w sumie w 14 miastach na świecie). Wykonywał on więc wraz z 17 innymi pianistami Koncert d-moll KV 466 Mozarta oraz nowy utwór Alexeia Shora From My Bookshelf (współautorem, zapewne ze względu na partię fortepianu, był tu Michaił Pletniow), będący zdecydowanie przydługą suitą arcykonwencjonalnych i utrzymanych w estetyce muzyki filmowej stylizacji, przedstawiających wybrane przez autora książki (tytuły sugerują raczej młodego czytelnika, choć kompozytor do młodych już nie należy). Ten etap, podobnie jak późniejszy finał, transmitowany był już przez telewizję Medici, oba też można obejrzeć w Internecie.
Program finału, czyli IV etapu konkursu, to wybrany z długiej listy jeden z „repertuarowych” koncertów z orkiestrą: od IV i V Beethovena do III Prokofiewa. Ostatecznie na estradzie Zabeel Theatre usłyszeliśmy dwukrotnie IV Koncert G-dur Beethovena (wykonywał go znany z Konkursu Chopinowskiego Hyounglok Choi oraz Koreanka Sunah Kim), raz I Koncert e-moll Chopina (Marek Kozák z Czech), raz I Koncert b-moll Czajkowskiego (Artem Kuznetsov, Rosjanin mieszkający w USA), dwukrotnie III Koncert d-moll Rachmaninowa (Yuanfang Yang z Anglii oraz Andrey Gugnin, Rosjanin mieszkający w Niderlandach), i wreszcie trzykrotnie III Koncert C-dur Prokofiewa (Zhiquan Wang z Chin, Arina Antonosyan z Armenii i Anastasiia Kliuchereva – Rosjanka z Austrii). Podobnie eklektyczny repertuar panował i w poprzednich etapach (z pewnymi obowiązkowymi pozycjami, jak preludium i fuga Bacha, wirtuozowska etiuda czy sonata klasyczna). Konkurs poszukiwał więc pianisty możliwie uniwersalnego, pozwalając jednak każdemu przedstawić własną osobowość. Tworzy to jednak wyjątkowo trudne zadanie dla jurorów, którzy mają porównywać ze sobą wykonania utworów często zupełnie do siebie nieprzystających, o bardzo różnym poziomie odmiennych zupełnie trudności. W rozmowie zwrócił mi nawet na to uwagę tak doświadczony i znakomity pianista, jak Peter Donohoe, również należący do grona sędziów: „jak porównać III Koncert Rachmaninowa, o którym wiadomo, że jest to jeden z najtrudniejszych utworów w repertuarze, gdzie sam fakt, że ktoś go gra, wzbudza podziw, z Koncertem Beethovena?”
Można powiedzieć, że pytanie do okazało się prorocze, bo dwie pierwsze nagrody rozdzielone zostały między pianistów wykonujących właśnie te dwa utwory. Sunah Kim zebrała za wykonanie Koncertu G-dur Beethovena 260 punktów: była to gra o pewny rysie dramaturgicznym, który pianistka potrafiła dostrzec w logicznym następstwie fraz, zarazem niestety właściwie kompletnie pozbawiona artykulacji, przez zdecydowane nadużywanie pedału. Frazy więc budowały jakiś architektoniczny przebieg (co prawda raczej w mikroskali), lecz nie były w stanie opowiadać swych dźwiękowych historii, brakowało im jakiejkolwiek muzycznej interpunkcji. Mimo to ten ruch i próby tworzenia nastroju – bolesnego w części II, w III natomiast radosnego, wręcz zadziornego (poczynając od energicznego motywu początkowego), a dążącego do ciekawej kulminacji w temacie skowronkowym – były atutem tej interpretacji.
Co ciekawe, tego wszystkiego zabrakło w III Koncercie Rachmaninowa granym przez Andreya Gugnina. Właściwie – zważywszy na ogromne doświadczenie 36-letniego już pianisty, wielokrotnie koncertującego z orkiestrami, także z tym utworem, nagrywającego płyty i będącego laureatem innych konkursów – było to wręcz rozczarowanie. W Koncercie d-moll Rachmaninowa, kompozycji wymagającej ogromnej techniki i wytrzymałości, trudno wprawdzie uciec jest od pewnej jednostronności: dominuje nastrój przegadanej melancholii czy też tęsknoty, bo brak tu akcentów czy to tragicznych, czy radosnych (jak u Beethovena), albo też faktycznie lirycznych – aczkolwiek fortepian nie przestaje „ogadywać” tego nieledwie nadmiaru swej uczuciowości nieustającą bieganiną po klawiaturze, ostatecznie zmuszając do akcentowania najważniejszych tematów przez prowadzenie ich w potężnych akordach. I, rzecz jasna, ani bieganiny, ani siły dźwięku Gugninovi nie brakowało – dochodził jednak do szczytów swych możliwości wyrazowych tak szybko, że nie był już w stanie uzyskać owego naddatku potęgi, koniecznego do wyróżnienia istotnych ustępów z ogólnego fortissimo, na czym zasadniczo polegają Rachmaninowowskie kulminacje. Może byłoby pianiście łatwiej, gdyby dysponował jakimś własnym, przynajmniej charakterystycznym brzmieniem, co przydałoby się także w ewentualnych momentach refleksyjnych – tutaj stających się jedynie czułostkowym rozrzewnieniem (te sentymentalne zwolnienia!) – albo wirtuozowsko błyskotliwych (jak środkowy, szesnastkowy ustęp II części, Poco più mosso). Odnosiłem nieodparte wrażenie, że pianista gra na krawędzi swoich możliwości – nie tylko wyrazowych, gdy już prosty ale poruszający pierwszy temat otrzymywał postać wyprasowaną na płasko i pozbawioną artykulacji, na jednym pedale (paręnaście taktów dalej opadający motyw sekundowy w najwyższym głosie, będący całą muzyczną treścią fragmentu, też pozostawał bladziutki, przykryty galopem akompaniujących szesnastek) – ale także na granicy możliwości technicznych i fizycznych. Właściwie nie jest to dziwne przy tym kolosalnym utworze, aczkolwiek... w tak powolnym tempie, jakie wziął Gugnin, technika nie powinna już stanowić aż podobnego problemu! Otóż samą pierwszą część pianista grał praktycznie 4 minuty dłużej niż sam Rachmaninow, ale też np. Byron Janis (18 minut wobec 14 lub niespełna 15!) – odejmując nawet minutę na pensjonarskie rozrzewnienia wciąż pozostaje przepastna różnica! W takim tempie klarowna realizacja każdej frazy, każdego pasażu, powinna być poprowadzona wręcz doskonale – tymczasem mieliśmy nieustanną siłową walkę z materią, zwieńczoną sukcesem w postaci hałaśliwego dogrania do końca.
Walka Gugnina podsumowana została jednak 297 punktami – i I nagrodą. Donohoe najwyraźniej wiedział, o czym mówił.
Nie oznacza to jednak, że na szczycie chętnie widziałbym Koreankę. Otóż nie tylko moim zdaniem, bo cała grupa europejskich krytyków była w tej kwestii wyjątkowo jednomyślna, kandydatka do głównej nagrody była tylko jedna: Armenka Arina Antonosyan. Już pierwsze rozpędzone wejście fortepianu w III Koncercie Prokofiewa zabrzmiało całkowicie wyjątkowo na tle rywali: indywidualny, ciemny, pełny dźwięk, pulsujący drapieżną wręcz energią (jednak kontrolowaną) – a w nim wyraziście rzeźbione równie pulsujące frazy. Klarowna myśl i bogactwo różnorodnego charakteru, jaki potrafiła dostrzec w muzyce Prokofiewa 21-letnia pianistka, ukształtowały drugą część: każda z kolejnych wariacji przedstawiała zupełnie inny świat, inny nastrój – od ostrej wręcz błyskotliwości w dynamicznych fragmentach (Prokofiew pełną gębą!), do jarzących się napięciem mroków w tajemniczych i lirycznych. Drobne niedogranie w I części nie powinno skutkować zaledwie 251 punktami i IV miejscem – tym bardziej, że III przypadło w udziale innej pianistce wykonującej ten sam utwór, Kliucherevej, której jedynym realnym atutem była wrażliwość na detale, na pewne związki motywów w mikroskali – brak jednak było skali narracji wychodzącej poza jedną frazę, no i brak było dźwięku.
Konkurs w Dubaju nie różnił się zatem zasadniczo od innych: każdy zawsze pozostaje loterią. Tu, jak można domniemywać, zagadka mogła kryć się w algebrze: średnio-dobry wynik od wszystkich sędziów daje wyższą średnią, niż ryzyko własnej osobowości, która komuś się podoba, ale innemu niekoniecznie. Nigdy więc nie brak przykrych niespodzianek. Aczkolwiek, według mej własnej definicji, turniej był zdecydowanie udany: pozwolił odkryć kogoś, kogo grę zapamiętam i będę chciał do niej wrócić.
Dodać trzeba, że muzykom towarzyszyła Armenian State Symphony Orchestra pod kierunkiem Sergeia Smbatyana. Mimo wykonania w ciągu tych kilku dni ogromnej pracy, nie sposób pozbyć się wrażenia, że zespół pozostawał zbiorem przypadkowych muzyków. Konkurs, dla budowania swej renomy, zdecydowanie musi jednak postawić na inaczej uformowaną orkiestrę i dyrygenta. Jednej pochwały nie można jednak im odmówić: pozostawali cisi, nie przeszkadzając pianistom. Niestety także tam, gdzie powinni z nimi dialogować, albo wręcz prowadzić narrację.
Konkurs omawiany będzie także w audycji W tempie rubato, 31 marca o g. 15.