Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Anne-Sophie Mutter i Lutosławskiego liryka późna

W pięć miesięcy po 90. urodzinach Krzysztofa Pendereckiego oraz w dwa i pół miesiąca po 30. rocznicy śmierci Witolda Lutosławskiego Anne-Sophie Mutter ponownie zawitała do Warszawy, aby wykonać zjawiskowy koncert złożony z dedykowanych jej utworów tego ostatniego twórcy.

Anne-Sophie Mutter ponownie zawitała do Warszawy, aby wykonać zjawiskowy koncert złożony z dedykowanych jej utworów Witolda Lutosławskiego Foto: YouTube/ViolinExpress

Było to jednocześnie powtórzenie pamiętnego koncertu na Jasnej sprzed 11 lat, kiedy to artystka z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Narodowej pod batutą Antoniego Wita wykonała, w 100. rocznicę urodzin kompozytora, orkiestrową wersję Partity (1988) oraz Łańcuch II (1985), przedzielone, według zamysłu Lutosławskiego, metafizycznym Interludium na orkiestrę (1989). Artystce tym razem towarzyszył przy pulpicie dyrygenckim Andrzej Boreyko.

Nie sposób o ostatnim koncercie nie pisać w kategoriach indywidualnego hołdu, jaki największa skrzypcowa wykonawczyni dzieł Lutosławskiego składa swojemu mistrzowi, kompozytorowi, który wedle jej słów, otworzył ją na sonosferę muzyki XX wieku, z indywidualnym, mistycznym uniwersum myśli i wyrazu. Ta relacja była szczególnie osobista – Lutosławski nie widział nikogo bardziej doskonałego niż wykonawczyni jego Partity na skrzypce i fortepian w 1988 roku. Interpretacje Mutter z czasem dojrzewały, sublimując barwę, poczucie czasu, ową perfekcyjną ekspresję przekładając na głębię indywidualnych znaczeń.

Właśnie ostatniego wieczoru miało się to wrażenie, nie tylko przez sugestywną mowę artystki po wykonaniu utworów i zadedykowanie pamięci Witolda i Danuty Lutosławskich Sarabandy z II Partity d-moll BWV 1004 Bacha – znaku muzycznego uniwersum i geniuszu, stawiającego Lutosławskiego obok największego kantora wszechczasów, jednocześnie modlitwy żałobnej – ale także poprzez bardzo kontemplacyjne i żarliwe wykonanie dwóch utworów Lutosławskiego. Wiedzieliśmy o artystce, że jest perfekcjonistką, ale tym razem jej interpretacja Partity i Łańcucha II nabrała tonów egzystencjalnych, oscylujących między doskonałą realizacją rytmów tanecznych w stylizowanej nieco na suitę barokową narracji Partity ¬– owego znaku egzystencjalnego postmodernizmu – a zwiewnością aleatorycznych figur w częściach parzystych, w których dialogowała ze znakomitym solistą Orkiestry FN, pianistą Grzegorzem Gorczycą.

Ton jej skrzypiec był szczególnie nasycony, artystka wydobywała rzeczywistą żarliwość romantycznej ekspresji późnego stylu kompozytora, który przerzucał pomost między tradycją muzyki europejskiej a swoim indywidualnym, odżegnującym się od literackich znaczeń językiem twórczym. Podobnie w Łańcuchu II zabrzmiały tony scherzowe, przełamywane retorycznym zamieraniem glissandowych, ćwierćtonowych kroków w dół, fascynująco kreowane przez Mutter. Michał Bristiger pisał, że muzyka Lutosławskiego należy do świata idealnego, ale zarazem jest przepojona polskością, że odwrotnie od większości narodowych kompozytorów jego uniwersum muzyczne, sfera wewnętrzna, tak stopiły się z powszechnością, że są przejawem świata przynależącego do nas wszystkich. Niemiecka skrzypaczka pozwala nam odczuć to samo, wydobywając z tegoż dzieła aspekt tyleż polski, co europejski, tyleż indywidualny, co należący do sensus communis.

Między dwoma utworami na skrzypce i orkiestrę zabrzmiało Interludium na orkiestrę, studium muzyki bez czasu, delikatnie interferujących akordów dwunastodźwiękowych w smyczkach piano, przerywanych pojedynczymi interwencjami drzewa. W tym pięknym świadectwie czasu nieskończonego Boreyko dostrzegł sonorystyczność przebiegu i świetlistość faktury. W swoim towarzyszeniu solistce dyrygent bardziej podporządkowywał się jej, niż ukazywał dramat zawarty w późnej partyturze Lutosławskiego, przypominając zakorzenienie kompozytora w rzeczowości faktury i barwy Strawińskiego.

W pierwszej części  tego wyjątkowego koncertu wybór repertuarowy dyrygenta był jednak dziwny – jakby odwrotny od tkania przez Lutosławskiego materii powszechnej z indywidualnego przeżycia. I Kwartet smyczkowy e-moll "Z mojego życia" Smetany, w opracowaniu George’a Szella – oszczędnym, rzeczowym, skameralizowanym, ale też z wpisanym w niego programem i komicznym wspomnieniem momentów tworzenia przez kompozytora popularnych polek do tańca – zabrzmiał dość jowialnie, zwłaszcza, że dyrygent w II części pobawił się ową vis comica narodu czeskiego, wyciągając barwę trąbki solo, waltorni i puzonu. Wykonanie było orkiestrowo i dyrygencko pyszne, tylko właściwie co miało wspólnego z Lutosławskim, ową pieśnią ku nieskończoności, domeną światów idealnych?


Michał Klubiński