Teraz na antenie

Paderewski i Chopin – pokrewieństwa nie tylko z wyboru

09:00 - 11:00

Następnie

Polacy w Konkursach Chopinowskich

11:00 - 12:00

Bruckner i Szymanowski – dwa oblicza duchowości

Na trzy i pół miesiąca przed 200. rocznicą urodzin Antona Brucknera, 18 maja 2024 roku, w Warszawie i Berlinie przypadkowo zabrzmiał ten sam utwór jubilata – III Symfonia w pierwszej wersji z 1873 roku. W stolicy Niemiec Berlińskich Filharmoników poprowadził François-Xavier Roth, w Warszawie Orkiestrę Filharmonii Narodowej – 60-letni świetny duński kapelmistrz, uczeń Normana Del Mara, Franco Ferrary i Leonarda Bernsteina – Thomas Dausgaard. Pikanterii warszawskiemu koncertowi dodawał fakt, że utwory Brucknera zostały zestawione ze "Stabat Mater" Karola Szymanowskiego.

Filharmoników w Berlinie grających III Symfonię Antona Brucknera poprowadził 18 maja François-Xavier Roth Foto: PAP/EPA/PEPE TORRES

 

Można zastanowić się, czy obu kompozytorów łączy jakaś nić pokrewieństwa. Po głębszym namyśle odnajdujemy u obu wielki szacunek dla tradycji muzyki dawnej i prostego, żarliwego, jasnego katolicyzmu, wyrażanego przez stylizacje bądź na chorał (Bruckner), bądź na wzorowaną na dziełach Palestriny muzykę staropolską (Szymanowski). Zresztą utwierdził nas w tym pięknie wykonany na początku koncertu przez (jak zwykle fantastycznie przygotowany przez Bartosza Michałowskiego) Chór FN motet Brucknera Locus iste WAB 23 („Bóg uczynił z tego miejsca bez skazy bezcenny znak swojej obecności”).

Wykonanie Stabat Mater Szymanowskiego było jeszcze jednym interesującym rozdziałem współczesnej zachodniej interpretacji tego arcydzieła. W tej niedługiej kantacie zderzają się bowiem w sposób niezwykły: surowość stylizacji na pieśń wielkopostną i tradycję chóralną muzyki europejskiej z żarem odchodzącego fin de siecle’u i zmysłowością kultury śródziemnomorskiej. To wyróżnik i esencja międzywojnia, kręgu Iwaszkiewicza i zafascynowanych etnicznością artystów – spadkobierców późnego romantyzmu. Ale Szymanowski osiąga tu niebywałą kondensację wyrazu – prostota kontrapunktu, żarliwość empatycznej modlitwy łączy się z subtelnymi harmoniami i bogactwem barw. Dyrygent wydobył z tego dzieła sporo odniesień do Ravela i Strawińskiego, sublimował impresjonistycznie brzmienie drzewa, ale też pięknie operował chórami, odnajdując pokrewieństwo utworu z chorałem gregoriańskim. Był też świadomy harmonicznego przenikania góralszczyzny do utworu. Wspaniale wykreował narastającą grozę konduktu w kulminacyjnej, piątej części utworu Panno słodka, racz mozołem, topiąc fakturę w gęstych dysonansach. Jedyny problem to taki, że gdzieniegdzie brakowało większej żarliwości, zwłaszcza w części finałowej Chrystus niech mi będzie grodem, gdzie „najlepsza melodia Szymanowskiego” (co potwierdzał sam kompozytor) zabrzmiała w nieco zbyt szybkim tempie, przez co straciła na ekstatyczności. W tej pieczołowitej interpretacji utworu zabrakło nieco spójnego kodu. Soliści też nie okazali się rewelacyjni – Aleksandra Kubas-Kruk w partii sopranowej, chociaż śpiewała z wielkim zaangażowaniem, nie wykazywała dostatecznej jasności i przenikliwości głosu w górach (jak nakazuje tradycja Stefanii Woytowicz), mezzosopranistka Ewa Wolak miała problem z intonacją w dolnych rejestrach. Jedynie Szymon Mechliński (baryton) odznaczał się precyzją intonacji, heroicznym charakterem interpretacji, głosem nasyconym i świetną dykcją.

III Symfonia d-moll WAB 103 Antona Brucknera to swoiste połączenie tradycji muzyki katolickiej z narastającą fascynacją kompozytora harmoniką wagnerowską (starszemu koledze kompozytor zresztą zadedykował ten utwór z wielką atencją). Pojawiają się w niej także po raz pierwszy u Brucknera echa muzyki popularnej, a w finale polka wpisana jest w katolicki chorał, dla reminiscencji spaceru kompozytora po Wiedniu, gdzie z jednego pałacu rozbrzmiewała muzyka taneczna, a z drugiej muzyka żałobna (owo egzystencjalne połączenie dwóch pierwiastków, tak ważne przecież również dla Mahlera). Wykonanie Dausgaarda, chociaż inne niż te, do których przyzwyczaił nas w FN słynny brucknerzysta – Stanisław Skrowaczewski, było równie wyrafinowane. Fascynował świetny balans orkiestry, lotność i napowietrzność smyczków, które tworzyły jakby jedną płaszczyznę dla zaistnienia narracji dzieła, znakomicie reżyserowana dynamika, osiągająca tylko w nielicznych momentach potężne i ekstatyczne kulminacje (w chorałach), delikatnie dopowiadające drzewo. W adagiu, jeszcze odległym od tego, co znamy u Brucknera, dyrygent wydobył świetnie kontrasty, na miarę tradycji pierwszej połowy XIX wieku, w której muzyka ta jest zanurzona. W Scherzu znakomicie zbudował jedną płaszczyznę dla obu cząstek A, przy czym trio wypadło idealnie ludycznie i wesoło. Finał znowu oparty był na świetnym przeplataniu niewypowiedzianego dramatu (świetnie zagospodarowane pauzy generalne) oraz ironii z bitewnością,. We wspomnianej polce zabrakło trochę charakterystycznego rytmu, na miarę słynnego polskiego nagrania dzieła pod dyrekcją Skrowaczewskiego (z 1981 roku). Dausgaard tym niemniej wspaniale uformował finałową, triumfalną codę, a znakomicie grająca pod jego batutą Orkiestra Filharmonii Narodowej zapewniła przeżycie duchowe na najwyższym poziomie.

---

Filharmonia Narodowa, 17 i 18 kwietnia 2024

Aleksandra Kubas-Kruk (sopran), Ewa Wolak (alt), Szymon Mechliński (baryton), Chór FN (przygotowanie Bartosz Michałowski), Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej, Thomas Dausgaard – dyrygent

Anton Bruckner Locus iste, Karol Szymanowski Stabat Mater op. 53, Anton Bruckner III Symfonia d-moll WAB 103 (wersja z 1873 roku)

***

Michał Klubiński