Teraz na antenie
undefined - undefined
Następnie
undefined - undefined
Teraz na antenie
undefined - undefined
Następnie
undefined - undefined
Siódmego i ósmego czerwca pożegnaliśmy w Filharmonii Narodowej jej dyrektora artystycznego, sprawującego tę kadencję w latach 2019–2024, Andrzeja Boreykę. Chór i Orkiestrę tę instytucji poprowadził odchodzący dyrektor.
Andrzej Boreyko Foto: Polskie Radio
Spoglądając na ten niezwykle bogaty okres, warto zauważyć szczególny wymiar programowania i postawy estetycznej Andrzeja Boreyki, którą można tylko porównać z rewolucyjną dyrekcją Bohdana Wodiczki w latach 1955–1958 w tejże instytucji. Polak o rosyjskich korzeniach, Andrzej Boreyko, tak jak Wodiczko – pół-Czech, wychowany w tyglu praskiego międzywojennego modernizmu, w swojej wizji programowej starał się uchwycić – w pełni mało obecnych w polskich salach koncertowych dziełach – przekaz metafizyczny, głęboką więź człowieka z religią, eschatologią i szeroko rozumianym sacrum, oczywiście pojmowanym poprzez filtr asemantycznej sztuki dźwięku, niekoniecznie opartej na tekście słownym. Do tego dyrygentura Boreyki, przy całej dyscyplinie kształtowania brzmienia zespołu i odnowieniu jego składu osobowego, pełna była sugestywnego, choć dyskretnego cantabile, dbałości o frazę, teatralnego kształtu motywów i tematów, wielobarwnego i rozświetlonego od wewnątrz brzmienia. Co więc się stało, że w ostatnim sezonie Orkiestra Filharmonii Narodowej nie współpracowała z dyrygentem zadowalająco, charakteryzując się brzmieniem ciężkim, zachowawczym, nieledwie rachitycznym?
Pamiętamy przecież wiele wspaniałych koncertów pod batutą Boreyki, z wielkimi dziełami Mahlera, ze zdyscyplinowanym Brahmsem, charyzmatycznymi utworami wokalno-instrumentalnymi, jak "Requiem" Verdiego, dedykowane ofiarom wojny na Ukrainie czy "Stabat Mater" Dvořáka. W pamięci pozostaną nam także niezwykłe toposy tematyczne, także w koncertach gościnnych dyrygentów, prowadzące do istoty rzeczy poza tym światem, szczególnie rezonujące w nas w okresie pandemii. Wymieńmy np. wstęp orkiestrowy do „Stworzenia świata” Haydna skojarzony ze "Świętem wiosny" Strawińskiego; kantatę „Nänie” Brahmsa, z "pieśnią żałobną w ustach kochanków", zestawioną z interpretacją VIII Symfonii "Niedokończonej" Schuberta jako odrzuconego przez kompozytora rajskiego ogrodu; neopitagorejską "Muzykę sfer" (1916–1918) Rueda Langaarda z Der Ring ohne Worte Wagnera; koncert, który można opatrzeć ogólnym tytułem "sen o Erosie i Tanatosie", na który składały się: utwór "Zan Tontemiquico" Henryka Mikołaja Góreckiego, oparty na micie w języku Náhuatl o wiecznym śnie na tej ziemi, zestawiony z "Kindertotenlieder" Mahlera, Preludium i Miłosną śmiercią Izoldy z "Tristana i Izoldy" oraz komentarzem do metafizycznej wędrówki duszy więźnia – awangardowej IV Symfonii Wałentyna Sylwestrowa. W repertuarze zaproponowanym przez Boreykę znalazło się także sporo muzyki ukraińskiej, nie tylko popularnego Sylwestrowa, ale także Borysa Latoszyńskiego. W programach pojawiało się wiele frapujących dzieł autonomicznych, jak III Koncert fortepianowy Miłosza Magina czy opracowania utworów Szymanowskiego autorstwa Jana Krenza ("Maski") czy Willema Strietmana ("Mity"). Jeśli do tego dodać frapujących solistów, doświadczenie krótkiej kadencji Boreyki to wrażenie pełni. Ale niestety podszyte polską figurą Odysa-tułacza.
Dziwne uczucia przyniósł finałowy koncert. Rozpoczął się znaczącym, wczesnym (1907) chóralnym motetem Schönberga do słów Conrada Ferdinanda Meyera "Friede auf Erden" – z istotnym dla Boreyki apelem-modlitwą o pokój na świecie, gdzie eufonicznej, łagodnej wizji narodzin Chrystusa towarzyszą odcinki o znacznym zagęszczeniu sięgających granicy tonalności dysonansów (kiedy mowa o skalaniu dobra boskiego przez szatańską przemoc i wojnę), a ekspresjonistyczny wymiar akcentują finałowe harmonie, z zaskakującymi zwrotami, jakby ufundowanymi na istotnej dla całej drugiej szkoły wiedeńskiej poetyce Mahlera. Tu Chór FN, często angażowany przez Boreykę jako wstęp lub interludium do właściwego, symfonicznego koncertu (jak było też podczas wzruszającego koncertu in memoriam Kazimierz Kord, kiedy to na początku zabrzmiała chóralna wersja pieśni Mahlera "Ich bin der Welt abhanden gekommen"), wykazał się niezawodnie wysokim poziomem.
Centralne miejsce koncertu zajęła jednak IX Symfonia D-dur Mahlera – ukoronowanie tak istotnego dla Boreyki cyklu. Ta muzyka należy już do stylu późnego kompozytora, którego wyznacznikiem jest przeświadczenie, że muzyka jest pisana jakby już dla innej przestrzeni, nie dla ziemi. Ten utwór, inspirowany wyraźnie Szóstą Czajkowskiego (która, jak się okazuje, była na warsztacie dyrygenckim Mahlera w trakcie jego pobytu w Nowym Jorku w latach 1908–1910 jako dyrektora Metropolitan, a później Nowojorskich Filharmoników), gdzie mamy dwie części szybkie w środku i finałowe Adagio, jest zarazem podszyty kontemplacją, ulotnym, słodkim liryzmem, ironią, groteską o cechach klasycystycznych, nowymi relacjami harmonii i barwy, a nade wszystko – żarliwym pożegnaniem. Stopień komplikacji tej muzyki jest jednak niespotykany, chociażby w pierwszej części, gdzie następuje nakładanie na siebie gęstych warstw kontrapunktu, z przeplatającymi się w poszczególnych głosach motywami przewodnimi. Boreyko część pierwszą prowadził niezwykle intymnie, pełen afirmacji dla świata, jakby dyrygował "Idyllą Zygfryda" Wagnera czy "Sinfonią Domestica" Straussa. Miało się jednak wrażenie, że wolne tempa narzucane orkiestrze i przejrzyste potraktowanie poszczególnych warstw, miały być dla zespołu zachętą do efektywniejszego włączania się w wykonanie, a to ciągle zawodziło. Oczywiście można interpretować to inaczej – jako asumpt do wydobycia eterycznej kameralności, właściwej odcinkom odwołującym się do toposu Des Knaben Wunderhorn. Ale na pewno w kulminacjach brakowało bolesnej ekstatyczności.
Druga część, mimo znakomitej stylizacji na różne rodzaje ländlera, znowu nie zawierała dostatecznej pikanterii, orkiestra znowu nie była zaangażowana, a rytm tańca pod koniec odcinka stał się uporczywy, może trochę szostakowiczowski. Trochę rezonu przynosiły ludyczne, dość wyraziste dialogi skrzypiec i drzewa w triu.
W trzeciej części, najbardziej maksymalistycznie podanej, skąpanej w modernistycznej harmonii, zabrakło znowu trochę żarliwości, chociaż teatralna ironia rozpędziła utwór do ekstremum szostakowiczowskiej czy zakorzenionej w Kleiście mechaniczności.
Ale chyba czekaliśmy długo na finał, w którym dyrygent, zafascynowany jakby Adagiettem z Piątej, urządził swoisty "koncert na smyczki", w nieco szybszym niż zwykle tempie i wspaniałym rubacie eksponując ich ekspresyjny charakter. Miało się wrażenie, że w żadnym innym wykonaniu wola życia nie zderza się równie intensywnie ze śmiercią, reprezentowaną przez surowo przedstawione kameralne wyjątki z "Des Knaben Wunderhorn" w drugiej myśli. Całość zaowocowała potężną, rozdzierającą kulminacją i świetlistym, a nie zdematerializowanym jak w innych wykonaniach, zamieraniem dźwięku w finale. Dyrygent uzyskał pełnię swojego przeżycia i wydobył z utworu eschatologię. Warto było czekać na finał. Chociaż Maestro schodził z podium wolnym krokiem, blady na twarzy, dopełnienie się dokonało. Kadencja znakomicie wypełniła się. Nawet jeśli łzy szczęścia były nieco gorzkie…
Michał Klubiński
***
Filharmonia Narodowa, 7 i 8 czerwca 2024
Zakończenie sezonu artystycznego 2023/2024
Chór FN, Bartosz Michałowski – przygotowanie, Orkiestra FN, Andrzej Boreyko – dyrygent
Arnold Schönberg – "Friede auf Erden" op. 13 na chór, Gustav Mahler – IX Symfonia D-dur