Dwa opusy etiud Fryderyka Chopina wyróżniają się w repertuarze stricte wirtuozowskim tym, że przynajmniej w równym stopniu co technikę, testują muzykalność artystów. Muzykalność i wyobraźnię dramatyczną, gdyż każda stawia nie tylko odmienne wymagania dla palców, ale i zawiera w sobie potencjał odrębnego miniaturowego świata, z własnym dramatyzmem, czarem, liryką albo głębią tragizmu. Tym razem zmierzył się z nimi 20-latek, który przed dwoma laty triumfalnie wygrał Konkurs Vana Cliburna w Forth Worth, grając w półfinale komplet Etiud transcendentalnych Liszta – co samo w sobie jest ogromnym wyczynem – a w finale III Koncert Rachmaninowa. Na fali zachwytu tym wykonaniem, które w mojej opinii mieściło się w kategorii poprawnych (rozumiem jednak, że przy współczesnym nadużywaniu tego utworu przez pianistów zdecydowanie do niego nie dorastających, poprawność mogła być objawieniem), nikt nie zwrócił uwagi, że druga pozycja finału, III Koncert c-moll Beethovena, wypadł wręcz nieudolnie: nigdy nie podejrzewałem, że Beethoven kiedykolwiek napisał tak słabą, nijaką muzykę.
Tym razem Yunchan Lim wziął na warsztat utwory, w których znów mógł zabłysnąć swoją sprawnością palcową. Tego elementu z pewnością nie brakuje. Powiem więcej: swoboda techniczna pozwala Koreańczykowi dostrzec w niektórych etiudach pewne niecodzienne detale. Ba, znajdzie się tu nawet ważniejsza zaleta: Lim gra muzykę Chopina rzadko spotykanym legato, które nie wynika wyłącznie z nadużywania pedału (od którego wszakże także nie jest wolny). Oba opusy etiud zostały prawdziwie wyśpiewane, co jest ogromną zaletą. Idąc od początku, możemy więc przymknąć oko na fakt, że w pierwszej Etiudzie C-dur z op. 10 temat w lewej ręce jest trochę rozmazany i nie pełni swojej konstrukcyjnej roli, tym bardziej, że druga, arcytrudna Etiuda a-moll, w której trzeci, czwarty i piąty palec prawej ręki mają za zadanie nieustannie biegać po klawiaturze układając dźwięki w błyskotliwe gamy chromatyczne, wręcz olśniewa zarówno swobodą owych gam, ich subtelnie rysowaną, bardzo giętką tutaj linią, jak i odkryciem elektryzującej melodii w odpowiednio odczytanych nutach akompaniamentu. Gdy mijają kolejne numery z opusu 10, a następnie 25, jasne staje się jednak, że utknęliśmy w tym jednym pomyśle na Chopinowskie etiudy: świetna mechanika ożywia wprawdzie charakter liryczny (bardzo dobre, choć nie wybitne Etiudy es-moll albo cis-moll z op. 25), ale pozostaje praktycznie niema w utworach o charakterze humorystycznym (jak Ges-dur czy F-dur z op. 10), dramatycznym (cis-moll, nr 4 z op. 10), a tym bardziej tragicznym. W tej ostatniej kategorii Etiuda c-moll „Rewolucyjna” albo wszystkie ostatnie trzy z op. 25, są już głębokim rozczarowaniem: głośność i szybkość nie są w stanie zastąpić myśli i zrozumienia dramatu. Dominująca błyskotliwość staje się więc monotonna i tylko czasem ożywia ją jakiś dostrzeżony detal, albo – w najlepszym wypadku – uroczo zagrany cały utwór. Do tych szczęśliwych przypadków zalicza się zwłaszcza Etiuda As-dur, dziesiąta z op. 10, w której każda cząstka nieoczekiwanie otrzymuje nieco odmienny charakter, jak gdyby kompozycja składała się z cyklu odmiennych wariacji. Również poprzedzająca ją f-moll przykuwa uwagę pobrzmiewającą w akompaniamencie grozą.
Opus 25 wydaje się niestety trochę doczepione do opusu 10: zdecydowanie mniej tu odkryć, więcej mechaniki, co kulminuje w bezmyślnie grzmiących oktawach Etiudy h-moll, choć udaje się ocalić sporo subtelności czy w f-moll (za bardzo jednak zamazanej), czy w końcówce poprzedzającej ją Etiudy As-dur. Zaskakująco wypada tercjowa Etiuda gis-moll, w której pedał zaciera nie tylko ów sławny, horrendalny dla prawej ręki bieg tercji, ale i rysunek lewej ręki – mimo szybkiego tempa i próby budowania napięcia ten jeden z flagowych popisów techniki jest bardzo rozczarowujący.
Dwa zbiory Chopina okazały się wciąż zbyt trudnym pod względem muzycznym materiałem dla bardzo młodego pianisty. Wszystko jednak przed nim: w kilku pokazał nadzwyczajne możliwości nie tylko pod względem biegłości, lecz i wyobraźni. Co ciekawe, miałem także okazję usłyszeć nagrane podczas jakiegoś niedawnego recitalu Trois nouvelles etudes, czyli trzy Chopinowskie etiudy spoza opusów, których nie ma na płycie – i okazały się nie tylko odpowiednio subtelne (że Lim potrafi tak grać, to już wiemy), ale i zagrane z zadziwiająco odczutym rubatem, narracyjnie. Jeżeli więc Koreańczyk wróci za parę lat do etiud naszego kompozytora, może nas czekać jeszcze niejedno zaskoczenie.