W Etiudach Chopina (nasza recenzja) Lim potwierdził to, co wiadomo o nim od momentu triumfalnego zwycięstwa w Konkursie Vana Cliburna, gdzie zrobił wrażenie w półfinale wykonaniem kompletu (!) 12 Etiud transcendentalnych Liszta, a w finale podbił oczekujących już sensacji słuchaczy III Koncertem d-moll Rachmaninowa. Jasne więc, że Lim jest wirtuozem o nadzwyczajnie sprawnych palcach, który potrafi też zdobyć się na element niespodzianki, dostrzegając w muzyce szczegóły zazwyczaj niezauważane. Na żywo Koncert f-moll potwierdził tę opinię, ale pokazał też pewne ograniczenia.
Wprawdzie dyrygent Vasily Petrenko, zabłysnąwszy w Karnawale Dvoraka, wprowadził tematy w orkiestrze Chopina zdecydowanie bardziej „maestoso” niż „allegro”, ale wejście fortepianu ożywiło muzykę – prędko rozpędzoną do pełnego biegu. A jednak, mimo to, w grze Lima zabrakło tego, czego oczekiwali chyba wszyscy: energii. Pianista z pewnością ma bardzo szybkie palce, lotne i lekkie, co powinno być atutem przy chopinowskich fioriturach, ale wydobywa z fortepianu niewielki i krótki dźwięk, nieustannie wzmacniany pedałem, więc owe fioritury, podobnie jak gładkie gamy i pasaże, nigdy nie zyskują perlistości, nie odcinają się wyrazistą, jasną rysowaną linią – miewają za to skłonność do lekkiego warczenia. Dźwięk Lima jest przy tym w najlepszym wypadku monochromatyczny, pozbawiony indywidualnego charakteru; brak mu również nośności, zarówno w ustępach dynamicznych, jak i w najcichszym piano, do którego pianista nie boi się schodzić (brawo za odwagę).
Vasily Petrenko; fot. Sławek Przerwa/ NFM
Legato uzyskiwane nogą nie zdejmowaną z pedału – który jednak zmieniany jest poprawnie – w połączeniu z dźwiękiem o tej raczej wątłej charakterystyce, na szczęście pozwala pianiście unikać kakofonii. Potrafi on nawet zachowywać rysunek faktury, choć jej znaczenie odnajduje co najwyżej punktowo. Trudno też mówić o grze w stylu brillante czy choćby cantabile, zwłaszcza że dominuje granie pod linijkę: realizacja tekstu z zastosowaniem kilku pomysłów, podążanie za nutami, a nie za muzyką. W efekcie najlepiej zabrzmiała część I, gdyż wystarczyło samo szybkie i sprawne odczytanie jej bogatej, dramatycznej treści (właśnie tutaj intrygowało tych parę dodatkowych detali). Druga, Larghetto, w której wyliczeniu nie zmieściły się choćby ślady liryki, pozostała estetyczną skorupką dźwiękową: pomysł na wybijanie najwyższych dźwięków tematu nie wystarcza jednak na wykreowanie śpiewnej poezji dla tej muzyki onirycznego marzenia. Zadziwiająco blado wypadła też III – mimo szybkości wyzuta zupełnie z radości i nie mająca nic wspólnego z zabawą skoczną melodią, ani też z tańcem (a jest to przecież mazur). Moment ożywienia nastąpił jedynie, gdy pianista nie trafił jednego dźwięku, co go najwyraźniej na chwilę wybiło z kolein – i nagle w grze obudziła się jakaś emocja. Chciałoby się więc od Yunchana Lima więcej nieczystych nut!
Na dość szybko wywołany bis pianista zagrał Arię z Wariacji Goldbergowskich Bacha – i nie spodziewałem się, że ta muzyka może zabrzmieć aż tak miałko (temat z akompaniamentem, żaden tam kontrapunkt). Przypomniał mi się w tym momencie III Koncert c-moll Beethovena, który Lim także grał w finale Konkursu Vana Cliburna – zupełnie nieciekawie, bez elementarnego zrozumienia. Cóż, tam również faktura często ma charakter kontrapunktyczny, brak za to przestrzeni do popisywania się wirtuozerią. Ostatecznie, jak wiemy, zatriumfował Rachmaninow, jak zwykle zresztą.
Publiczność zgotowała Limowi owację – która była jednak skromna w porównaniu z brawami po wykonaniu Koncertu na orkiestrę Béli Bartóka. Vasily Petrenko nie przedstawił bynajmniej porywającej interpretacji – rzeczowa i bardzo solidna, ale nieco ciężka i raczej odczytana niż rozśpiewana, była cokolwiek beztreściowa w częściach poważnych, nikła dawka humoru utrudniła następnie uchwycenie zabawy różnymi stylistykami w Intermezzo interrotto, a wreszcie umiarkowanie tylko porywał Finał – jednak najwyraźniej sama znakomita jakość gry orkiestry, wraz z jakością utworu, zachwyciły słuchaczy. Wywołali więc oni kolejno dwa bisy: Taniec węgierski nr 1 g-moll Brahmsa oraz dziwnie powolną i masywną Rumuńską polkę (Poargǎ româneascǎ), tym bardziej skontrastowaną z następującymi po niej Szybkimi tańcami – kończącymi suitę Tańców rumuńskich Bartóka.