Teraz na antenie

undefined - undefined

Następnie

undefined - undefined

Kissin do myślenia

Pełna, perfekcyjna kontrola instrumentu, precyzyjna artykulacja, przemyślane, konsekwentnie budowane interpretacje. Niekiedy kontrowersyjne, zawsze dające do myślenia. Podczas recitalu w Teatrze Wielkim w Łodzi Evgeni Kissin pokazał pianistykę, jakiej dawno nie miałem okazji doświadczyć.

Evgeny Kissin podczas koncertu Foto: PAP/EPA/URS FLUEELER

Koncert odbył się w ramach Festiwalu im. Artura Rubinsteina, z udziałem p. Ewy Rubinstein, córki pianisty, która odwiedza regularnie łódzką imprezę. Atrakcyjnie, choć bardzo klasycznie, bo przekrojowo skomponowany program przeprowadził słuchaczy dwóch polskich występów sławnego pianisty (parę dni przed Łodzią Kissin zagrał w Filharmonii Narodowej) przez muzykę Beethovena (późna Sonata e-moll op. 90), Chopina (również raczej późniejsze utwory, Nokturn fis-moll op. 48 nr 2 oraz Fantazja f-moll op. 49), a po przerwie Brahmsa (tym razem wczesne 4 Ballady op. 10) i Prokofiewa (znowu wczesna II Sonata fortepianowa). Kontrowersje zgromadziły się w pierwszej części – ale były z tej kategorii, która nie oburza lub zniechęca, lecz zmusza do refleksji. Sonata Beethovena została raczej wyrecytowana, niż wyśpiewana – w bardzo regularnym ruchu nacisk położony został nie na emocje, lecz na formę. Ta była natomiast precyzyjnie konstruowana zarówno w skali makro, jak i mikro – gdyż każda fraza zyskiwała prawidłową budowę, pojawiając się na odpowiednim planie dźwiękowym. W efekcie Sonata, niezwykle uporządkowana, wydawała się jednak również dość kanciasta, ale wciągała w labirynt swej struktury, która rysowała się w idealnie czystej postaci, jak na dłoni. Fenomenalna pedalizacja: nie pamiętam, kiedy słyszałem podobnie klarownie przedstawioną fakturę, kiedy oddech i wymowa całej interpunkcji muzycznej – dźwięki krótkie, dłuższe i długie, za każdym razem posiadające nie tylko początek, ale i wyrazisty koniec – tworzyły równie precyzyjne wypowiedzi. Jednocześnie nie było tu tych wzlotów napięcia, których szukamy w Beethovenie – aż do kończącego Sonatę recytatywu, który – nieoczekiwanie spowolniony, nagle przeniósł nas do krainy głębokiej refleksji, medytacji. Tym razem nie było to tylko podsumowanie, albo – co też się spotyka – ozdobny zawijas: był to znak zapytania.

Nokturn fis-moll w ujęciu Kissina nabrał zdecydowanie tragicznego charakteru, mniej naturalnego dla tego raczej łagodnego utworu. Tym razem skandująca recytacja tematu na tle nie mniej wyraziście i dobitnie rysowanej linii basu budziła więcej zastrzeżeń niż w Beethovenie – pianista nie poszukiwał tutaj liryki. Być może problem powiększyło powolne tempo, które nie sprzyjało zanikającemu legato – wiązaniu dźwięków w jedną, śpiewną linię. Znowu jednak Nokturn zakończył się nieoczekiwanie zmysłowo: szmerami tryli, czysto brzmieniowym zjawiskiem.

Taki styl zapowiadał monumentalne wykonanie wielkiego fresku Fantazji f-moll – i faktycznie objawiła się ona niczym konsekwentnie wznoszona architektura. Wciąż praktycznie bez rubato, z dokładnie odliczonym, ale i wyczutym rytmem – początkowy marsz nabrał zdecydowanie żałobnego charakteru, a później pianista piętrzył kolejne segmenty wielkiej budowli. Ciekawe, że bynajmniej nie zamazując faktury, tym razem celowo przedłużał wybrane akordy i dźwięki, likwidując część Chopinowskich pauz. Zmieniła się w ten sposób i raczej ograniczyła wymowa dramaturgii poszczególnych fragmentów – choć, co trzeba podkreślić – względem wykonania „idealnego”. Jeżeli natomiast weźmiemy pod uwagę wszystkie, jakie od wielu dekad (i wielu edycji Konkursu Chopinowskiego) mamy regularnie okazje słyszeć na estradach, to Kissin stanął zdecydowanie na szczycie dokładności lektury i klarowności myśli – a wokół niego rozpościerają się przepaście. A mimo to Fantazja nie przekonywała w pełni – podobnie jak Nokturn. Ten konstrukcyjny, formalny idiom zdaje się coś odbierać Chopinowi – coś, co jest jednak pewną istotą jego muzyki. Zapewne wbrew woli, ale Kissin postawił pytanie o esencję geniuszu Chopina. Potrafił zaśpiewać poszczególne tematy, imponująco operował kontrastami, grał pięknym, w Fantazji nie forsowanym dźwiękiem (w Nokturnie trochę tak), ujmował ogromną delikatnością, precyzyjnie prezentował myśl kompozytora zawartą w nutach – czego więc zabrakło? Naturalnej, oddychającej dramaturgii, sięgającej bezwstydnie do najgłębszej liryki, do namiętności i do najwyższych uniesień. Utwory Chopina najwyraźniej są jednak wielkimi dramatami – i domagają się epickiego wyśpiewania, a nie samego tylko klarownego wyrecytowania.

Co ciekawe, wszystkie te cechy pozwoliły stworzyć jedną z najpiękniejszych interpretacji Ballad op. 10 Brahmsa, które usłyszeliśmy po przerwie. To odmienny styl narracji, odmienny styl konstrukcji – i tu zabrzmiała pełnia. Czystość faktury i pełna kontrola nad każdą linią, każdym głosem i każdym wybrzmieniem pozwoliły subtelnie uruchomić wszystkie plany – Ballady wyrysowane zostały delikatnymi, kolorowymi kreskami na trzech planach, z cudownie przedstawionym każdym z poziomów. W pierwszej, d-moll, dodawały one dodatkowego wymiaru chorałowej fakturze, w poetycko, lirycznie (!) rozjaśnionej D-dur (choć nie traciliśmy nic z wyrazistości wypowiedzi), całe następstwo różnorodnych sposobów artykulacji, wraz z rysunkiem staccato na tle leżących dźwięków, tworzyło grę kilku niezależnych głosów. Precyzja artykulacji wykorzystana absolutnie po mistrzowsku!

Wczesna Sonata Prokofiewa, dynamiczna, złożona z kontrastujących części i szczególnie wymagająca, zyskała wykonanie non plus ultra. Tu wreszcie dostaliśmy też Kissina, do jakiego niektórzy tęsknią: nie tylko konstruktora i myśliciela, ale też wirtuoza. Wirtuoza, który panuje nad każdą najdrobniejszą cząstką złożonej i rozpędzonej muzyki, kształtując ją konsekwentnie i już bez żadnych wątpliwości w pełnej zgodzie z jej oczywistą naturą, choćby najbardziej zmienną i kapryśną – wraz z jej ukrytymi przed innymi pianistami tajnikami.

Pamiętny recital zwieńczyły trzy bisy: znowu nader dyskusyjny mazurek a-moll op. 67 nr 4 Chopina, bardzo powolny, a przede wszystkim pozbawiony nie tylko charakteru mazurka, ale w ogóle charakteru jakiegokolwiek tańca (bardzo jednak dokładny), następnie absolutnie świetny Prokofiewowski Marsz z opery „Miłość do trzech pomarańczy” – i wreszcie wyśpiewana perełka: popularny, zgrany do imentu Walc As-dur op. 39 nr 15 Brahmsa, tym razem mieniący się delikatnie (nie cukierkowato!) swymi kolejnymi przeprowadzeniami, niczym bezcenny klejnot.

Po tym typowym chyba dla Kissina bisie, podczas warszawskiego koncertu zabrzmiał jeszcze Walc „Minutowy” Chopina; w Łodzi nie mieliśmy okazji go usłyszeć, ale – sądząc po opiniach po występie w Filharmonii Narodowej (to skądinąd trudna sala dla fortepianu) – zdecydowanie warto było odżałować ten utworek, skoro dla odmiany usłyszeliśmy Kissina w najlepszej formie.

Jakub Puchalski